Kolejna powieść, która swoim galaktycznym rozmiarem, przypomina Diunę, a od lektury wprost nie można się oderwać. Tak przynajmniej twierdzą reklamy na okładce. Ale, że pierwszy tom cyklu „Pożeracz słońc” przypadł mi do gustu przeczytałem też tom drugi. A jego tytuł to „Bezkresna ciemność”
O książce możemy przeczytać, że:
Hadrian Marlowe przez pół stulecia szukał pośród dalekich gwiazd zagubionej planety Vorgossos, mając nadzieję, że nawiąże kontakt z nieuchwytnymi obcymi, Cielcinami. A dzięki temu zdoła zakończyć trwającą prawie czterysta lat wojnę i zaprowadzi pokój.
Uparcie starając się odkryć ich tajemnice, Hadrian musi zapuścić się poza bezpieczne obszary Solarnego Imperium i przeniknąć do zamieszkujących odległe światy Extrasolarian. Tam odnajduje nie tylko obcych, ale ma też do czynienia z potwornymi istotami, które kiedyś były ludźmi, ze zdrajcami we własnym otoczeniu, a także z najstarszym wrogiem rodzaju ludzkiego…
W miarę zagłębiania się w lekturę tej części cyklu, mogłem stwierdzić tylko jedno. Jest jeszcze lepiej niż wcześniej. Czyta się to rewelacyjnie. I bohaterowie, intryga, dosłownie wszystko jest na swoim miejscu. A jeszcze rzecz dzieje się w głębokim kosmosie i nawet kosmici mają swoje pięć minut. Świetnie napisana, wciąga, bohaterów można lubić, albo i nie. Wszystko zależy od interpretacji wydarzeń. Dla mnie znakomita, polecam więc uwadze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz