Neal Stephenson, to amerykański pisarz science fiction, kojarzony
przeze mnie ze swoich monumentalnych książek. Bowiem jego powieści
rzadko mają mniej niż 600 stron. Wystarczy tu wymienić „Diamentowy
wiek” - bodaj najbardziej znaną powieść tego autora, czy nowszą
„Wzlot i upadek D.O.D.O”. Ostatnimi czasy trafiłem na nieco
starsze jego dzieło, wydane w tym roku jako nowość „Peanatema”.
O książce możemy
dowiedzieć się że:
Fraa Erasmas jest
młodym deklarantem z koncentu saunta Edhara, azylu dla matematyków,
naukowców i filozofów, chroniących się przed zepsuciem
dotykającym świata zewnętrznego (Saeculum) pod osłoną prastarego
kamienia, odwiecznej tradycji i skomplikowanych rytuałów. Na
przestrzeni wieków na zewnątrz, za murami koncentu, powstawały i
upadały kolejne miasta i rządy. Trzykrotnie w dziejach świata
nastawał mroczny czas przemocy zrodzonej z przesądów i niewiedzy,
która unicestwiała zamknięte społeczeństwo matemowe. A jednak
deklarantom za każdym razem udało się przetrwać kataklizm i
dostosować do nowych realiów; po każdym pogromie żyli coraz
skromniej i stawali się coraz mniej uzależnieni od techniki i dóbr
materialnych. Jednakże Erasmas nie boi się świata zewnętrznego,
extramuros. Kiedy jednak na jego barkach nieoczekiwanie spoczywa
oszałamiająca odpowiedzialność, stwierdza nagle, że gra jedną z
głównych ról w przedstawieniu, które zadecyduje o losach świata.
Wyrusza w niezwykłą podróż, która zawiedzie go w najbardziej
niebezpieczne i niegościnne rejony ojczystej planety - a nawet
jeszcze dalej... Zachęcam do lektury.
Pomijając to, że
dzieło to uważane jest za arcydzieło, muszę stwierdzić, że
strasznie ciężko się to dzieło czyta. Owszem – nie mogę
powiedzieć, że nie wciąga. Mamy możliwość zobaczyć świat,
który po każdej katastrofie podnosi się z ruin. Bohaterowie żyją
w swoim własnym wewnętrznym świecie i pozornie nie zwracają
uwagi, co dzieje się na „zewnątrz”. Dużo tu odniesień do
dzieł, tak zwanych filozoficznych, mnóstwo słów, których
znaczenia trzeba się domyślać. Jednak, jak się zacznie czytać,
to trudno tą powieść odłożyć. Genialna wizja świata. Czytając
„Peanatemę” skupiałem się na losach bohaterów, nie na
dysputach filozoficznych. Bo te, to jakby powieść w powieści. A
połączenie „Imienia róży” z „Diuną” niestety nie
znalazłem. A takie dzieło obiecuje jedna z recenzji na okładce.
Polecam wszystkim tym, którzy lubią dzieła, przy których trzeba
się trochę wysilić. To nie jest łatwa lektura, ale na pewno
warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz