czwartek, 12 stycznia 2017

Armadale Wilkie Collins



/MG/

Epoka wiktoriańska to-jak wszyscy zapewne wiedzą jedna z moich ulubionych epok. Czasy gdy olbrzymim imperium rządziła królowa Wiktoria, od lat mnie fascynują, To nie tylko epoka wielkich odkryć geograficznych, ale i postępu technicznego.
W tych jakże fascynujących czasach tworzył choćby Dickens, czy jego znajomy, a może nawet przyjaciel Wilkie Collins. Jego książki mają niezaprzeczalny urok i każdą z nich, a wydano ich u nas niestety bardzo mało, czytałem z takim samym zainteresowaniem.

Nieprzytomny młody mężczyzna zostaje znaleziony w polu w pewnej angielskiej miejscowości. Zostaje przetransportowany do pobliskiej gospody, gdzie opieki nad nim podejmuje się jego rówieśnik. Młodzieńców zaczyna łączyć głęboka przyjaźń. Nie zdają sobie sprawy jednak, że ich ojców, łączyło coś znacznie mroczniejszego, a przeznaczenie zapuka również do ich drzwi. Na drodze ich przyjaźni stanie również kobieta, która okaże się osobą znacznie bardziej występną, niżby oczekiwali. Zapraszam do lektury.

Przepiękna intryga utkana z wielką starannością. Tak sobie myślę, że w owych czasach pisarze musieli bardziej się starać, żeby przyciągnąć uwagę czytelników, z uwagi na to że nie wszyscy mogli się poszczycić talentem do czytania. Tym bardziej dzieła musiały przyciągać uwagę, skłaniać do sięgnięcia. A teraz? Wystarczy wspomnieć niedawne"arcydzieła".


A sama powieść, to przede wszystkim próba odpowiedzi na pytanie, czy naszym życiem rządzi fatum, czy sami odpowiadamy za swoje uczynki. Być może kierując się tą zasadą, każde nasze działanie jest z góry określone i niczym tego nie zmienimy. Jednak wolę opcję, która mówi, że każdy jest kowalem swojego losu. A jak jest tutaj? Sami zdecydujcie. Mam nadzieję na dalsze, tak interesujące spotkania z prozą tego pana, ale nie tylko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Avengers. Wejście feniksa. Tom 8 Jason Aaron Dale Keown

 I znowu Aaron pokazał, że nie ma pomysłów, że nie potrafi i że wciąż się  powtarza. Wziął fabułę, która była już tyle razy, że aż nie chce...