niedziela, 22 grudnia 2024

Ronin Frank Miller

 


Ronin”, kultowe dzieło Franka Millera, wraca po latach w nowym, wzbogaconym o masę dodatków wydaniu. Kto nie ma, ma okazję nadrobić, bo warto, kto ma, śmiało może wymieniać starą edycję, bo ta piękna jest. Czy jest to komiks warty takiego wydania, można dyskutować, ale to Frank Miller z młodych lat, może jeszcze nie tak wyrobiony, jak w swoich najlepszych dziełach, ale już doskonały.


 


W odległej przeszłości władca z feudalnej Japonii zostaje pokonany przez istotę czystego zła – demona Agata. Młody wojownik, któremu nie udało się ochronić władcy, staje się pozbawionym pana samurajem – roninem – i przysięga demonowi zemstę. W niedalekiej przyszłości wielka korporacja w miejskiej dżungli Nowego Jorku przygotowuje się do wypuszczenia śmiertelnie niebezpiecznej nowej technologii. Kiedy te dwa światy się zderzą, marzenia i rzeczywistość zleją się w ostatecznej, apokaliptycznej bitwie – a w sercu chaosu samotny samuraj stanie przed ostatecznym testem swojej wierności.



Frank Miller, niegdyś legenda i reformator komiksu, twórca „Powrotu Mrocznego Rycerza”, serii „Sin City”, powieści graficznej „300” czy wybitnego runu „Daredevila”, że wymienię tylko kilka najważniejszych. Dziś ten gość to cień dawnego siebie, rysuje pokracznie i brzydko, rzadko robi coś nowego, a jeśli robi, odtwarza już dawne własne schematy, zamiast tworzyć. Szkoda. Na szczęście są wznowienia takich dzieł, jak to.




Miller daje tu upust swojej fascynacji zarówno feudalną Japonią, jak i cyberpunkiem, którego swoją drogą jest przecież współtwórcą. Oferuje nam ciekawą, wypełnioną przygodami i fantastycznymi wizjami akcję, która wciąga, urzeka klimatem i potrafi zachwycić rysunkami – wtedy jeszcze prostszymi, ale już urzekającymi, dopełnionymi fajnym, pastelowym niemal, nastrojowym kolorem o ograniczonej palecie barw. I jeszcze to wydanie – twarda oprawa, mnóstwo dodatków… Warto mieć i warto znać.


Przygody rodziny Wayne'ów. Batman. Tom 1 C.R.C. Payne Starbite



 Webtoon. Komiks internetowy. Takie we fragmentach, w odcinkach, w sezonach. Tam debiutowała też ta seria, która się spodobała, przyjęła, zdobyła nawet nominację do Eisnera. A teraz jest papierowo i po polsku i… Jest warta uwagi? Tak, ale to coś dla dzieciaków, kolorowe, proste, niewymagające. Dorośli raczej nie mają tu czego szukać, ale młodsi odbiorcy śmiało mogą sięgnąć.


 



Batman ma dużo na głowie. Nightwing, Batgirl, Red Hood, Orphan, Spoiler, kilku Robinów… Bruce Wayne nie może narzekać na brak dzieci – biologicznych i nie tylko. A teraz, gdy do rodziny dołącza Duke Thomas, nowy samozwańczy pogromca zbrodni używający pseudonimu Signal, w rezydencji Wayne’ów robi się naprawdę tłoczno.


 



Jakiś czas temu, kilka lat temu w zasadzie, był komiks „Batman / Fortnite: Punkt zerowy”. I kilka innych tego typu. Takie w zasadzie odcinanie kuponików od dwóch marek. Tu w sumie odcina się od Batmana tylko, ale wszystko jest podobne. Czyli? Nie jest to komiks ani przełomowy, ani ambitny. To po prostu porcja szalonej zabawy, bez jakiejkolwiek głębi czy przesłania. Chodzi jednak o akcję i akcja jest udana, tempo szybkie, a całość czyta się bez nudy.


 


Jak wskazuje tytuł, zwartość to przygody. W odróżnieniu od tego „Fortnite”, gdzie liczyła się głównie naparzanka, tu liczy się inny rodzaj akcji: są wrogowie, są rodzinne relacje, jest masa postaci zaludniających strony, trochę humoru i dużo lekkości. Wizualnie jest kolorowo, bardzo. Typowo dla najmłodszych. Ogólnie więc to taka rzecz dla młodych, nieco jak „DC powieść graficzna 13+”, jeśli czytaliście te bardziej dziecięce części serii. W skrócie, to taki odpowiednik tych właśnie publikacji. Ma być barwnie i dynamicznie, odbiorca ma za wiele nie myśleć i dokładnie to dostaje. Młodsi czytelnicy mogą śmiało sięgnąć, jeśli wpadnie im w oko.


Asteriks i Kleopatra. Asteriks. Tom 6 Goscinny Rene Uderzo Albert

 




Wydawnictwo Egmont wznawia Asteriksy. W nowej szacie graficznej, w twardej oprawie, z mnóstwem dodatków w środku. Tylko brać i czytać. To jeden z najbardziej znanych albumów, noszący tytuł „Asterix i Kleopatra”.


Juliusz Cezar przybywa z wizytą do Aleksandrii i swej ukochanej Kleopatry. Między królewską parą dochodzi do sporu, czyj naród jest potężniejszy. Oburzona pychą Cezara Kleopatra zakłada się, że w trzy miesiące wybuduje wspaniały pałac na jego cześć i tym samym udowodni mu nieustającą wielkość Aleksandrii i jej mieszkańców. Cezar bez namysłu zgadza się na zakład, pewien, że Kleopatra przegra. Gdy w Aleksandrii zjawiają się Galowie Asteriks i Obeliks plan budowy pałacu zyskuje szansę powodzenia...





 Pamiętacie film „Asteriks i Obeliks: Misja Kleopatra”? Ta jedna z najlepszych ekranizacji komiksów europejskich w dziejach zachwycała humorem i pewnym metafikcyjnym podejściem do tematu. Nie był to jednak wymysł scenarzystów z XXI wieku, a oryginalne pomysły, które René Goscinny zastosował już w 1965 roku. Twórcy filmowi jedynie nieco je rozbudowali, ale wszystko, łącznie z samą fabułą (może poza żartami dla dorosłych), pozostało takie samo, jak w tym komiksie, który mimo upływu lat bawi i zachwyca, jak dekady temu.

Dlaczego? powtórzę, co już pisałem nie raz: bo to seria genialna w swej prostocie. Frazes? Być może, ale taka jest prawda. René Goscinny, który w swojej karierze stworzył wiele wielkich i kultowych opowieści („Lucky Luke”, „Iznogud” czy „Mikołajek” to tylko niektóre z nich), w „Asteriksie” wspina się na wyżyny swojego talentu, dzięki czemu opowieść jest tak doskonała. Z jednej strony mamy tu bowiem świetne przygody, które autentycznie wciągają, z drugiej doskonały humor bawiący, jak niewiele innych (humor, w którym mamy też miejsce na wiecznie aktualną satyrę), a wreszcie także i inteligentną zabawę historycznymi ciekawostkami, stereotypami czy motywami (tu ciągle powtarzane żarty odnoszące się do nosa). Wszystko to wieńczy obowiązkowy morał, ale morał podany w przystępny sposób, bez nachalnego dydaktyzmu.

Za to z naprawdę doskonałą szatą graficzną. Klasyka europejskiego komiksu nigdy nie jest źle narysowana, ale „Asteriks” i tak pozostaje najbardziej złożony w swej prostocie (także na polu kolorystycznym), dzięki czemu wszystko wygląda tu tak doskonale i z miejsca wpada w oko. W skrócie super, doskonale wydana rzecz. Bierzcie w ciemno.


Wyprawa dookoła Galii. Asteriks. Tom 5 Goscinny Rene Uderzo Albert


 

Wyprawa dookoła Galii” to po raz kolejny kawał świetnej rozrywki dla czytelników w każdym wieku. Rozrywki satyrycznej, pełnej akcji, humoru, ponadczasowych prawd i równie ponadczasowej jakości. W skrócie: super, że Egmont znów wznawia serię i to w takim wydaniu.


 



Asteriks zakłada się z Rzymianami! Dzielny Gal postanawia udowodnić, że pomimo skonstruowanej przez wrogów przeszkody uda mu się zwiedzić całą Galię i na dowód dokonania tego wyczynu, z każdego regionu przywiezie jakiś specjał. Wyrusza na wyprawę wraz ze swoim nieodłącznym kompanem Obeliksem, a ich plan próbują pokrzyżować rzymskie patrole śledzące każdy krok niezłomnych wojowników. 


 

Na pomysł tego wydanego pierwotnie w 1963 (w formie odcinkowej – w formie albumu zaś dwa lata późnej) tomu René Goscinny wpadł pod wpływem wyścigu Tour de France. Tak prostą ideę przekuł jednak w jeden z najlepszych komiksów serii, który w bezlitosny, ale jednak łagodny i zabawny sposób obnaża i obśmiewa wszelkiej maści francuskie stereotypy. Bo nie ma się co oszukiwać, najlepiej w tej serii Goscinnemu od zawsze wychodziło żonglowanie humorem opartym na stereotypach właśnie, a także zabaw historycznymi odniesieniami. A tych drugich – jak zawsze zresztą – jest w „Wyprawie dookoła Galii” dużo.


 


Oczywiście nie jest to humor, który mógłby kogokolwiek obrazić, pod warunkiem, że czytający ma dystans do siebie. Polaków to nie dotyczy, fabuła skupia się w końcu na terenach obecnej Francji, ale myślę, że niejedną przywarę odnieść można nie tylko do tego regionu. Przede wszystkim jednak ten tom „Asteriksa”, jak wszystkie pozostałe zresztą, to bardzo dobra, dynamiczna historia przygodowa, w której dzieje się wiele i każdy znajdzie coś dla siebie. Na dzieci czeka tu porzucająca historia o przyjaźni i zmaganiach z przeciwnościami losu, na dorosłych zaś satyryczna opowieść o życiu i ludzkich trudach, ukazanych w krzywym zwierciadle.

Wszystko to zaś tradycyjnie wieńczy urzekająca szata graficzna. Przepiękna w swej prostocie i cartoonowści kreska Uderzo, w której nie brak zarówno uroku, jak i bogactwa detali, uzupełniona została o znakomity, prosty, ale jednak nie przesadnie uproszczony kolor, a wszystko to uzupełnia nieodzownie bardzo dobre wydanie. Nic więcej chyba dodawać nie trzeba. Chcecie dobrego komiksu dla całej rodziny? Czegoś, co każdemu zapewni rozrywkę na poziomie i jednocześnie rzeczy, do której będziecie wracać? Sięgnijcie w ciemno po ten, jak i pozostałe albumy, których wznowienie wciąż dostępne są wśród wydawniczych nowości. Nie zawiedziecie się na pewno. A fani mają tu dodatkowo masę dodatków. Warto.


 

niedziela, 8 grudnia 2024

Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe. Tom 2 Szarlota Pawel


Przygody "Jonki, Jonka i Kleksa", to kolejna absolutna klasyka rodzimego komiksu. Może nie tak znana, jak dzieła Christy czy Chmiela, ale czy to coś zmienia? Seria wraca znowu na rynek, tym razem z okazji półwiecza istnienia i, jak zawsze, oprócz solidnej dawki znakomitej rozrywki dla miłośników klasyki rodzimego komiksu, oferuje dydaktyzm i ponadczasową magię. No i tym razem dostajemy to w doskonałym, zbiorczym i uzupełnionym o dodatki wydaniu, które robi wrażenie.



Wydanie Jubileuszowe ukazujące się z okazji 50-lecia serii zbiera niechronologicznie w trzech tomach komiksy z przygodami Jonki, Jonka i Kleksa, rozpoczynając od pierwszej czarno-białej jeszcze historii opublikowanej w „Świecie Młodych” w 1974 roku. Część z tych komiksów nie była wznawiana w ostatnich trzydziestu latach. Każdy tom wzbogacają liczne dodatki z Kleksem: plany lekcji, kalendarze, alternatywne plansze, ilustracje, a także teksty pełne wspomnień i ciekawostek.


Wspominałem już na wstępie, że ta seria nie jest tak znana, kojarzona i sztandarowa, jak "Tytus, Romek i A'Tomek", „Kajtek i Koko” (u Christy zresztą autorka uczyła się sztuki rysowania) czy albumy Baranowskiego, ale wciąż to taka sama klasyka, jak wspomniane legendy. I podobna do nich pod wieloma względami, co widać już na pierwszy rzut oka po samej szacie graficznej. Rysunki Szarloty Pawel to typowe cartoonowe ilustracje. Obłe, dość uproszczone, samą kreską, jak i "gęstością" plansz przypominające dokonania ojca Kajka i Kokosza, barwne przy tym i wyraziste. Wpada to w oko i bardzo fajnie się prezentuje.

A fabularnie? Bardzo dobrze jest, tak po prostu. Wiadomo, zawartość jest bardzo prosta, bywa też infantylna, ale ma w sobie magię typową dla komiksów powstałych w czasach PRL-u. Po prostu dobra, rzetelna robota dla młodych ciałem i duchem, wnosząca dekady temu kolor i humor do szarej codzienności, teraz zaś budząca sentyment – bo wiadomo, takie rzeczy, takie wydania, skierowane są przede wszystkim do starszych, sentymentalnych czytelników, najlepiej takich, którzy pół wieku temu wychowali się na dziełach pani Pawel.

W skrócie: warto. Warto dla siebie, dla starych komiksowych wyjadaczy, bo jeśli znają, odkryją na nową w cudownym wydaniu, a jeśli nie znają, nadrobią zaległość, którą nadrobić muszą, bo takiej klasyki wstyd nie znać. I warto dla dzieciaków, bo jednak to ponadczasowa rzecz dla całej rodziny, która wciąż bawi i uczy.

 

Kraina koszmarów. Sandman. Tom 1 Tynion IV James Lisandro Estherren Patricio Delpeche


 Tynion i Sandman, Tynion i „Kraina koszmarów”. A raczej Tynion i sandmanowe uniwersum. Nie spodziewałem się po tym za wiele, a na pewno nic naprawdę dobrego i… nie zawiodłem się. Seria typowa, niezła, ale nic, co by zachwycało.


 


O komiksie możemy przeczytać, że:

Początek kolejnej opowieści grozy osadzonej w obrębie wymyślonego przez słynnego Neila Gaimana świata Sandmana. Sen z Nieskończonych stworzył Koryntczyka, koszmar, który stał się patronem seryjnych morderców. Potem musiał unicestwić swoje straszliwe dzieło, ale odtworzył je w postaci bardziej posłusznej. Teraz inny koszmar uciekł ze świata snu do naszej rzeczywistości, więc Koryntczyk rusza jego śladem i natrafia na wielki nadnaturalny spisek prowadzony przez pewnego bardzo znanego w Ameryce anioła...


 


Tynion, co tu dużo mówić, już tak ma, że nieważne o kim pisze, czy robi superhero czy autorskie projekty, choć zawiera w postaciach wszystkie cechy, które być powinny, robi z nich jakieś takie nijakie jednostki bez wyrazu, bez charakteru. Jakby opisywał kogoś nie mając o nim pojęcia i nie czując ani nie rozumiejąc kim i jaki jest. Wszyscy są więc do siebie bardzo podobni, a ja nie potrafię się zaangażować w ich losy ani utożsamić z nimi choćby częściowo. I tak właśnie jest też tutaj. I szkoda, bo Tynion pisze o jednej z najlepszych postaci „Sandmana”, a w jego rękach staje się ona mocno nijaka. Poza tym jednak to przyzwoity, dość typowy komiks. trochę horror, trochę dark fantasy, trochę thriller. Szybko się to czyta, choć mamy sporo zbędnych dialogów, a sama akcja jest niezła, mimo iż jednocześnie niezbyt angażująca. To po prostu kolejny komiks z uniwersum, który znać można, jeśli absolutnie chcecie czytać wszystko, co w serii wychodzi, ale nie musicie, bo i tak nie doda nic konkretnego do wizji Gaimana. Wiele już takich było, wiele będzie, jeśli już więc sięgać po jakieś poboczne rzeczy, to po „Śmierć”, „Księgi Magii” czy cokolwiek w ten deseń zrobione przez samego Gaimana, nich przez innych autorów.

Za to całkiem dobrze jest tu rysunkowo i tu muszę docenić całość. Ładnie to wygląda, w tych rysunkach jest magia, klimat i ten sandmanowy look, który się ceni. Więc kto bardziej w komiksach ceni ilustracje, niż scenariusze, śmiało może. Przede wszystkim jednak to rzecz dla wiernych fanów serii i tyle.


Diabeł Nezha. World's Finest. Batman/Superman. Tom 1 Waid Mark Dan Mora

 



Batman i Superman. Znów. Było nie raz i nie dwa, nowa seria trafiła w ręce Waida i mam wrażenie, że ten idzie podobną ścieżką co przed laty Loeb – stawia nie na ambitny i dobry komiks, a szaloną zabawę z eventowym zacięciem, wrzucając do historii wszystko to do jednego wora i starając się zapewnić rozrywkę. Z całkiem dobrym skutkiem...




O komiksie możemy przeczytać, że:

Nie tak dawno temu w wyniku ataku Metallo moce Supermana zaczęły się raptownie zmieniać... Człowiekowi ze Stali pomóc może jedynie mroczny obrońca Gotham! A właściwie dynamiczny duet: Batman i Robin! Bruce Wayne, zmuszony sięgnąć po ekstremalne rozwiązania, by uratować przyjaciela, werbuje do pomocy Doom Patrol!


Spotkanie Batmana i Supermana… Takimi rzeczami w czasach mojego dzieciństwa jarał się każdy czytelnik komiksów. w Marvelu każdy co chwila spotykał każdego, w DC nie, więc takie wspólne przygody to było coś niezwykłego. Potem to spowszedniało, powstało sporo różnych serii o ich wspólnych akcjach, po polsku mieliśmy nawet całkiem fajne „Batman / Superman” Loeba (a potem innych autorów) i właśnie do tej serii ta jest najbardziej podobna. Tam też masa postaci, masa akcji, szalone przygody, dużo cartoonowości… Sens, głębia? Nic z tych rzeczy, liczyła się zabawa, mnogość na stronach, widowiskowość  lekkość, połączone z podkreślaniem różnic i podobieństw między oboma herosami. I tak to sobie leci, nieźle rysowane, z pewnym urokiem. Ot całkiem niezła seria rozrywkowa dla fanów. Dopełnienie tego, co dzieje się w seriach o obu herosach, ale i bardziej niezależna rzecz. a przy okazji pena forma wytchnienia od tego, co się dzieje na co dzień w ich solowych, mroczniejszych i poważniejszych tytułach. Waid może nie w szczytowej formie, ale jak zawsze daje radę.

Gothamski Nokturn: Akt I. Batman Detective Comics. Tom 2 Ram V Spurrier Simon Reis Ivan



 Nokturn trwa. Ten tom kontynuuje swoją opowieść o Batmanie i chociaż ta część jest słabsza od poprzedniej – głównie za sprawą tego, że nie ma już tak znakomitych ilustracji, rzecz nadal warta jest uwagi. Kto lubi gacka, śmiało może zajrzeć a nawet powinien.


 



O komiksie możemy przeczytać, że:

Mroczna opera o Gotham staje się coraz bardziej niebezpieczna dla Batmana, gdy Two-Face i Mister Freeze zbierają przeciwko niemu siły. Ale gdy złoczyńcy zaciskają wokół niego pętlę, największym zagrożeniem dla Mrocznego Detektywa mogą być kłębiące się w nim demony, te metaforyczne i te dosłowne.



Ram V w Batmanie lubi to, co  zawsze lubiłem w dawnych, mniej oczywistych mniej typowych historiach – idzie w oniryczne, horrorowe klimaty. Ja wiem, że Gacek wyrósł na gruncie opowieści detektywistycznych, że to taki Sherlock i w ogóle, ale jednocześnie blisko mu zawsze było do takich, a nie innych klimatów rodem z horrorów. Ile to świetnych, do dziś wielkich opowieści mocno z nich czerpie? No i Ram V wraca do tych, mam wrażenie zaniedbanych w ostatnich latach rzeczy. I fajnie to robi. Oczywiście jest też akcja, jest superhero i  są też wrogowie. Jest klimat, jest dobre tempo i próba zrobienia czegoś po swojemu. Nie jest to może wielki komiks, nie stanie w jednym rzędzie obok dzieł Millera, Morrisona, Moore’a czy Loeba, ale daje radę. Do tego okazuje się być przyjemnie narysowany. Niestety to, co najbardziej urzekało poprzednio, te świetnie, różnorodne ilustracje, tu już takie dobre nie są, ale nadal przyjemnie się je ogląda

Czyli w skrócie przyjemny komiks. dla fanów, ale w końcu każda dana seria jest dla jej miłośników. A ci będą zadowoleni.

Ronin Frank Miller

  „ Ronin ”, kultowe dzieło Franka Millera, wraca po latach w nowym, wzbogaconym o masę dodatków wydaniu. Kto nie ma, ma okazję nadrobić, bo...