czwartek, 29 marca 2018

Miracleman Steve Dillon, Paul Neary i inni...


/MUCHA COMICS/

Miracleman, kiedy powstawał wywołał nie tylko entuzjazm swoim przedstawieniem superbohaterskiej postaci, ale i kontrowersje tym jak nie które sceny wpływały na widza.
Rzucanie dzieckiem, czy scena w której widzimy poród ze wszystkimi detalami. Takie plansze skłoniły twórców do umieszczenia na okładce ostrzeżenia, że komiks przeznaczony nie dość że dla dorosłych, to dodatkowo, nikt nie ponosi odpowiedzialności za to jakie reakcje wywoła. Dawno nie spotkałem takiego bohatera, który były taki niejednoznaczny. Czy aby na pewno jego uczynki służą tylko poprawie losów ludzkości? A w dodatku jest to superbohater, którego przygód fani nie znają, jak twierdzi okładka. A z czym możemy się zapoznać, otwierając ten-dosyć gruby komiks?

W początkowej historii poznajemy genezę powstania naszego bohatera, który -gdy wypowie się pewne słowo zmienia się w potężną istotę, zdolną do niewyobrażalnych czynów. Jakby tego było mało, ma do pomocy dwóch pomocników, mniej superbohaterskich, ale równie wspaniałych.
Kiedy więc lata osiemdziesiąte chcą zniewolić lata pięćdziesiąte, nasi herosi ruszają do walki. Wrogowie są pozornie niepokonani, jednak w grupie siła i nawet wróg niezwyciężony musiał uznać przewagę naszych obrońców. Dużą rolę w tej historii odgrywa podróż w czasie, która odbyta do lat osiemdziesiątych pozbawia wroga jego broni.
W kolejnej opowieści poznajemy bohatera, który wiedzie zwykłe życie u boku swojej żony. Z tego co możemy się domyślić, nie pamięta on nic ze swoich czynów jako bohater. Dopiero pewna sytuacja przywraca mu pamięć o czynach i to kim jest. Miracleman odnajduje także swojego dawnego kompana. Jego podejrzenia wobec niego się sprawdzają. Człowiek ten nie stracił pamięci, nadal dysponował swoją mocą, a na dokładkę stał się kimś do cna złym. Czy heros zdoła pokonać, albo nawrócić swojego byłego kompana? Przekonajcie się sami.


Pierwsza historyjka spodobała mi się ze względu na jej naiwność i nawiązanie do klasycznych już filmów science fiction, właśnie z lat pięćdziesiątych. Inwazja z innego czasu, niezwykła broń, walka o wolność, z niezwyciężonym zdawałoby się wrogiem. Takie pomysły stanowiły podstawę większości filmów, a jak widzimy i komiksów. Dodatkowo teksty w tak zwanych dymkach, kiedy wprowadzano widza do historii, od razu w mojej głowie pobrzmiewały głosem narratora z takiego filmu, który z emocjami przedstawiał to co musiał przekazać. Czy nasi bohaterowie sobie poradzą? Czy pokonają wroga? Czy na kolejnej stronie nasi obrońcy zdołają pokonać najeźdźców? 
Kolejne opowieści owszem są ciekawe, ale nie sprawiły mi takiej radości, jak ta pierwsza najprostsza z możliwych. Być może dlatego, że jestem fanem fantastycznych filmów z tamtego okresu i znalazłem świetne nawiązanie właśnie w tej historyjce.

Co do rysunków, nie mogę niestety wyrazić jakiejś krytyki, czy pochwały, bowiem po prostu się nie znam. Są komiksowe, najprościej mówiąc. Daleko im do realności, która jest udziałem niektórych komiksowych opowieści. Ale należy pamiętać, że komiks ten ma swoje lata i jak to mówią świat poszedł naprzód, także ten komiksowy.

Pozostaje mi polecić ten komiks uwadze. Jak można dowiedzieć się z okładki, jest to opowieść o bohaterze, który zmienił spojrzenie na tego typu komiksy. Nasz bohater, nie jest też przesłodzony, jak dajmy na to pewien przybysz z obcej planety pracujący jako reporter. A to duży plus. Potrzeba mi było bohatera, który wie na czym stoi. Umie osiągnąć swoje cele, a jeśli kogoś ocali, to jakby mimochodem.
Jeszcze pozostając przy rysunkach, trzeba zaznaczyć, że wykonali oni świetną robotę. Wśród nich tacy twórcy jak Alan Davis, czy Rick Veitch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Avengers. Wejście feniksa. Tom 8 Jason Aaron Dale Keown

 I znowu Aaron pokazał, że nie ma pomysłów, że nie potrafi i że wciąż się  powtarza. Wziął fabułę, która była już tyle razy, że aż nie chce...