wtorek, 28 października 2025

White Elizabeth B. Joanna Śliwa Fałszywa hrabina




„Fałszywa hrabina” to niezwykła opowieść o Józefie Janinie Mehlberg – żydowskiej matematyczce, która podczas II wojny światowej, posługując się fałszywymi dokumentami polskiej arystokratki, uratowała tysiące Polaków. Dzięki swojej odwadze, sprytowi i determinacji, Mehlberg, działając pod nazwiskiem „hrabina Janina Suchodolska”, stała się jedną z nieznanych bohaterek Holokaustu.


Janina Mehlberg, mimo żydowskiego pochodzenia, zdołała przekonać niemieckich okupantów, że jest polską arystokratką. Dzięki temu uzyskała dostęp do miejsc, które były niedostępne dla innych, takich jak oboz koncentracyjny na Majdanku. Pracując w Radzie Głównej Opiekuńczej i będąc członkiem Armii Krajowej, organizowała pomoc dla więźniów, dostarczając im żywność, lekarstwa, paczki świąteczne, a nawet ozdobione choinki. Jej działania były nie tylko aktem humanitaryzmu, ale także skuteczną formą oporu wobec niemieckiej okupacji.


Książka została napisana przez Elizabeth B. White i Joannę Śliwę – historyczki i ekspertki w dziedzinie Holokaustu. Oparły się na niepublikowanych, ale dokładnie zweryfikowanych wspomnieniach Janiny Mehlberg, rekonstruując jej życie i działalność w kontekście historycznym. Autorki ukazują nie tylko heroiczne czyny bohaterki, ale także trudną rzeczywistość okupowanej Polski oraz mechanizmy działania niemieckich służb.


„Fałszywa hrabina” to nie tylko biografia jednej kobiety, ale także opowieść o niezłomnej odwadze w obliczu niewyobrażalnego okrucieństwa. Książka przypomina o tym, że nawet w najciemniejszych czasach można znaleźć światło – w postaci ludzi, którzy nie bali się stawić czoła zbrodni i ratować innych. Historia Janiny Mehlberg jest dowodem na to, że jednostkowe działania mogą mieć ogromne znaczenie w walce o ludzkie życie i godność.


Joe Haldeman Wieczny pokój

 



„Wieczny pokój” to powieść science fiction amerykańskiego pisarza Joe Haldemana, laureata nagród Hugo i Nebuli, znanego przede wszystkim z kultowej „Wiecznej wojny”. Choć tytuł może sugerować bezpośrednią kontynuację tamtej historii, w rzeczywistości jest to odrębna, samodzielna opowieść – duchowo jednak bardzo z nią spokrewniona. Akcja książki rozgrywa się w połowie XXI wieku, w świecie pogrążonym w niekończących się konfliktach zbrojnych. Główny bohater, Julian Class, jest naukowcem i jednocześnie operatorem tzw. soldierboyów – zdalnie sterowanych maszyn bojowych, którymi kieruje za pomocą bezpośredniego połączenia neuronowego. Choć fizycznie przebywa z dala od frontu, doświadcza całego okrucieństwa wojny poprzez sieć umysłową, łączącą go z innymi operatorami.


Wraz ze swoją partnerką, fizyczką Amandą, Julian odkrywa możliwość wykorzystania tej technologii do stworzenia globalnej sieci połączonych umysłów, zdolnej wyeliminować przemoc i konflikty na świecie. Z czasem jednak oboje zaczynają dostrzegać, że takie „połączenie” może oznaczać nie tylko pokój, ale i utratę indywidualności, a więc nową formę zniewolenia. W ten sposób pisarz stawia przed czytelnikiem fundamentalne pytania o naturę człowieczeństwa, o granice wolnej woli i etyczne konsekwencje rozwoju technologii.


Powieść napisana jest z charakterystyczną dla autora precyzją i chłodem naukowca, a jednocześnie pełna jest emocjonalnego napięcia i głębokiej refleksji. autor nie skupia się na widowiskowych scenach walki, lecz na psychologicznych skutkach wojny, alienacji i traumie, jaką niesie. To literatura science fiction w najlepszym wydaniu – nie ucieczka od rzeczywistości, ale przenikliwy komentarz do współczesnego świata, w którym technologia rozwija się szybciej niż moralność.


„Wieczny pokój” to mądra, niepokojąca i zarazem poruszająca wizja przyszłości, która zmusza do zastanowienia się, czy pokój osiągnięty kosztem ludzkiej wolności nadal można nazwać pokojem. To książka, która nie daje prostych odpowiedzi, lecz prowokuje do myślenia długo po zakończeniu lektury – i dlatego zasługuje na miejsce wśród najważniejszych dzieł współczesnej fantastyki.


niedziela, 19 października 2025

Księżycowy pył Arthur C. Clarke




Arthur C. Clarke to nazwisko, które kojarzy się z wizjonerskim science fiction, opartym na solidnej wiedzy naukowej i zarazem pełnym rozmachu. W powieści „Księżycowy pył” autor przenosi czytelnika na Księżyc, pokazując nie tyle kosmiczne podróże i egzotyczne cywilizacje, ile dramatyczną walkę o życie w obliczu katastrofy. To książka, która łączy w sobie realizm techniczny, napięcie thrillera i refleksję nad ludzką odwagą i solidarnością.


Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, kiedy człowiek na dobre zadomowił się już na Księżycu. Jedną z atrakcji turystycznych jest pojazd „Autobus Księżycowy” przewożący pasażerów po powierzchni naszego satelity. Podczas rutynowej wycieczki pojazd ulega wypadkowi – zapada się w pułapkę księżycowego pyłu, głębokiego i zdradliwego jak ocean. Grupa pasażerów wraz z załogą zostaje uwięziona wiele metrów pod powierzchnią, odcięta od świata, z ograniczonym zapasem powietrza i jedzenia. Rozpoczyna się dramatyczna walka o czas: z jednej strony uwięzieni próbują zachować spokój i przetrwać, z drugiej – na powierzchni rozpoczyna się skomplikowana i ryzykowna akcja ratunkowa.


Największą siłą powieści Clarke’a jest realizm naukowy. Autor, znany ze swojej wiedzy technicznej, z niezwykłą precyzją opisuje zarówno właściwości księżycowego pyłu, jak i konstrukcję pojazdów czy metody ratownicze. Dzięki temu historia, choć fikcyjna, sprawia wrażenie możliwej i wiarygodnej. Drugim atutem jest napięcie narracyjne. Clarke unika efekciarskich zwrotów akcji, a jednak potrafi sprawić, że czytelnik z zapartym tchem śledzi każdy etap akcji ratunkowej. Drobne szczegóły – jak malejący zapas tlenu czy próby utrzymania morale wśród pasażerów – budują atmosferę dramatyzmu lepiej niż widowiskowe bitwy kosmiczne. Nie sposób nie wspomnieć o postaciach. Choć Clarke nie rozwija ich psychologii tak dogłębnie, jak czynią to współcześni pisarze, to jednak kreuje bohaterów wiarygodnych i różnorodnych: od opanowanego kapitana, przez zestresowanych turystów, po ratowników na powierzchni. Każdy z nich odgrywa rolę w tej wielkiej próbie charakterów.


Z perspektywy dzisiejszego czytelnika powieść może wydawać się momentami nieco archaiczna. Styl narracji jest suchy, bardziej skupiony na faktach niż na emocjach, a opisy techniczne mogą być nużące dla osób, które oczekują wartkiej akcji. Również kreacja bohaterów jest podporządkowana fabule – brakuje w niej większej głębi psychologicznej, jakiej często domagają się współczesne powieści. Jednak te słabości są typowe dla złotej ery science fiction i dla stylu Clarke’a, w którym naukowy realizm zawsze miał pierwszeństwo przed dramatyzmem obyczajowym.


Księżycowy pył to powieść, którą czyta się z narastającym napięciem. Nie ma tu kosmicznych bitew ani fantastycznych istot – cała historia opiera się na jednym wydarzeniu i próbie ocalenia grupy ludzi. Paradoksalnie to właśnie minimalizm sprawia, że książka jest tak sugestywna. Clarke pokazuje, że kosmos nie musi być pełen obcych, aby stać się miejscem śmiertelnie groźnym. Wystarczy pył, cisza i brak powietrza, aby zbudować jedną z najbardziej przejmujących opowieści o przetrwaniu. To lektura idealna dla miłośników klasycznej fantastyki naukowej, dla tych, którzy cenią sobie połączenie naukowego realizmu z ludzkim dramatem. Spodoba się osobom, które lubią powieści katastroficzne i opowieści o walce człowieka z bezlitosnymi siłami natury. Ta książka to ponadczasowa opowieść o odwadze, determinacji i współpracy w obliczu niebezpieczeństwa. Mimo że powstała ponad pół wieku temu, wciąż potrafi wciągnąć i poruszyć, a jej przesłanie o kruchości ludzkiego życia w kosmosie pozostaje aktualne.

W głębinie Will Dean





 Thrillery psychologiczne mają to do siebie, że najczęściej zamykają bohaterów w klaustrofobicznych przestrzeniach i sprawdzają, ile człowiek jest w stanie wytrzymać, zanim ulegnie presji. Will Dean w swojej najnowszej powieści "W głębinie" robi dokładnie to – i czyni z tej sytuacji pełnokrwisty dramat o przetrwaniu, strachu i ludzkiej psychice poddaną próbie granicznej.


Akcja powieści rozgrywa się niemal w całości w komorze ciśnieniowej na statku wsparcia dla grupy zawodowych nurków. To sześciu doświadczonych specjalistów, którzy pracują w ekstremalnych warunkach. Komora, która miała być dla nich miejscem odpoczynku i regeneracji, staje się więzieniem, gdy jeden z nurków zostaje znaleziony martwy. Procedury nie pozwalają na natychmiastowe wyjście na powierzchnię – trzeba przeczekać cztery dni procesu dekompresji. A kiedy umiera kolejny członek załogi, staje się jasne, że w zamkniętej przestrzeni kryje się śmiertelne zagrożenie.  Dean z ogromną precyzją buduje nastrój klaustrofobii. Ściany komory ciśnieniowej, ograniczony dostęp do powietrza, świadomość niemożności ucieczki – to elementy, które działają na wyobraźnię i powodują, że czytelnik czuje się niemal jak uwięziony razem z bohaterami. Autor nie skupia się jednak tylko na fizycznych ograniczeniach – prawdziwą areną wydarzeń stają się ludzkie umysły. Zmęczenie, narastający lęk, brak zaufania i podejrzenia wobec innych – to wszystko sprawia, że relacje w grupie zaczynają się rozpadać, a każdy krok prowadzi bliżej obłędu.


Mocną stroną powieści jest obserwacja psychologiczna. Will Dean pokazuje, jak presja izolacji zmienia ludzi, jak rodzą się konflikty i jak nawet doświadczeni profesjonaliści potrafią tracić panowanie nad sobą. Wątek kryminalny – kto odpowiada za śmierć kolejnych nurków – nakłada się tu na dramat psychiczny, co daje efekt pełnego napięcia thrillera. Książkę czyta się szybko, bo autor prowadzi narrację dynamicznie, często kończąc rozdziały w momentach, które wymuszają przewracanie kolejnych stron. Oczywiście nie jest to powieść pozbawiona słabości. Zdarza się, że fabuła korzysta ze schematów znanych z innych thrillerów – część tropów można odgadnąć wcześniej, niż chciałby tego autor. Nie wszyscy bohaterowie są też pogłębieni w równym stopniu – kilku z nich pełni bardziej funkcję tła niż samodzielnych postaci. Jednak nie przeszkadza to w odbiorze całości, bo najważniejsza pozostaje atmosfera i psychiczna gra między uczestnikami dramatu.


W głębinie to książka, która mocno działa na wyobraźnię i emocje. Daje poczucie realnego zagrożenia i zmusza czytelnika do pytań: jak ja zachowałbym się w podobnej sytuacji? Czy potrafiłbym zaufać innym? Czy wytrzymałbym kilka dni zamknięty w metalowej puszce, wiedząc, że ktoś z nas jest mordercą? Podsumowując – powieść Willa Deana to świetny przykład thrillera psychologicznego, w którym kluczową rolę odgrywa nie tyle akcja, co emocje i presja. Autor pokazuje, że prawdziwe „głębinowe potwory” nie kryją się w oceanie, ale w ludzkiej psychice. To książka, która wciąga, przeraża i długo nie pozwala o sobie zapomnieć.

Samotność Janosika. Biografia Marka Perepeczki Szymański Marek

   




Kiedy słyszymy nazwisko Marek Perepeczko, większość z nas od razu widzi w wyobraźni postać legendarnego Janosika – odważnego, silnego i niezłomnego. Jednak książka Marka Szymańskiego Samotność Janosika pokazuje, że życie aktora nie było wcale tak proste i heroiczne, jak rola, która na zawsze zapisała go w historii polskiej kultury popularnej. To pierwsza pełna biografia artysty, która stara się odkryć nie tylko kulisy jego kariery, ale przede wszystkim człowieka kryjącego się za maską gwiazdora.


Na ponad 460 stronach czytelnik otrzymuje bogatą opowieść o losach aktora – od młodości, przez spektakularne sukcesy i okres ogromnej popularności, po trudne chwile zapomnienia, emigracji i samotności. Autor nie boi się sięgać po tematy trudne: opisuje kryzysy zawodowe Perepeczki, jego zmagania z wizerunkiem ekranowego herosa, a także skomplikowane życie osobiste. Jednocześnie biografia nie jest pozbawiona ciepła – wybrzmiewają w niej historie o wielkich pasjach aktora, o jego miłości do teatru, o potrzebie wolności i niezależności. Mocną stroną książki jest rzetelność – Szymański sięga do wielu źródeł, przywołuje wspomnienia osób, które znały Perepeczkę i pokazuje artystę w różnych momentach życia. Nie ma tu sztucznego idealizowania, raczej próba uchwycenia prawdy o człowieku pełnym sprzeczności. Styl narracji jest przystępny, a fragmentaryczna konstrukcja – choć czasem bywa nieco chaotyczna – nadaje opowieści dynamikę i pozwala zobaczyć bohatera w różnych odsłonach.


Tytułowa „samotność” to słowo-klucz, które powraca wielokrotnie. Perepeczko, choć otoczony sławą i podziwem, często zmagał się z poczuciem izolacji. Był aktorem znanym z roli, która go uwięziła w jednej postaci, a jednocześnie artystą poszukującym i człowiekiem pragnącym prywatności. To napięcie pomiędzy legendą a codziennością staje się główną osią całej biografii. Nie jest to jednak książka wyłącznie o upadkach – znajdziemy w niej również wiele pięknych historii o pasji, powrotach do aktorstwa, o sile charakteru i chęci pozostawania wiernym samemu sobie. Dlatego czyta się ją nie tylko jako portret jednego człowieka, ale też jako uniwersalną opowieść o losie artysty w Polsce drugiej połowy XX wieku.


Podsumowując – Samotność Janosika to książka wartościowa i wciągająca. Ma swoje drobne wady, jak brak głębszej analizy psychologicznej czy fragmentaryczność chronologii, ale jej siłą jest autentyczność i szczerość. Pozwala spojrzeć na Marka Perepeczkę z zupełnie innej perspektywy – już nie tylko jako na legendarnego Janosika, ale przede wszystkim jako na człowieka zmagającego się ze sławą, samotnością i własnymi wyborami. Dla fanów polskiego kina i teatru, a także dla wszystkich, którzy lubią biografie z mocnym ładunkiem emocjonalnym, będzie to lektura niezwykle cenna.

niedziela, 12 października 2025

Nowa złowieszczość. Amazing Spider-Man. Tom 2 Wells Zeb McGuinness Ed John Romita Jr.

 


Drugi tom szóstego volume’u „Amazing Spider-Mana” to dalszy ciąg obchodów sześćdziesiątej rocznicy powstania tego bohatera. Z takiej okazji powinniśmy dostać coś wyjątkowego, wybitnego, a jest tom, jak tom. Ale Wells daje się jeszcze na tym etapie poznać z lepszej strony niż jego poprzednik.



Jaki Spider-Man jest, każdy widzi. Od paru lat ta seria lecąca na ogranych schematach, jak samolot na oparach paliwa, liczący, że do lotniska jednak dociągnie. Spencer, poprzednik Wellsa, pisał w sposób żenujący pod względem humoru i nachalnie wtórny odnośnie do fabuł, czego nawet nie ukrywał, a wręcz podkreślał. Wells idzie swoją drogą, nie robi tak eventowych wydarzeń, jak on, ale jednocześnie daje radę coś tam z siebie wykrzesać. Jego pająk, choć dynamiczny, jest pełen wątków przyziemnych i romantycznych i to gra.


Wells tym razem dorzuca tu więcej humoru i żartów i to wypada już nie tak fajnie, ale w połowie album zyskuje fabularnie i coś zaczyna się dziać. Mniej postaci, więcej wnikania w nie, próba zbudowania nowego statusu quo. No jest nieźle, dynamicznie, przyjemnie, prawie bez gadania, za to z fajną dewastacją postaci i drobiazgów otoczenia. A w tej dewastacji wspiera scenarzystę i postacie Romita Jr., który takie rzeczy potrafi, jak mało kto. Jego kreska, prosta, cartoonowa, grubo ciosana i kanciasta, pełna jest dynamiki i wizualnej rozwałki. Wspierany przez dobrych kolorystów fajnie robi naszym oczom, a druga połowa albumu w wykonaniu McGuinnessa też jest niczego sobie, nawet jeśli za ekspresyjna i w ogóle, też wypada nie najgorzej i nie sprawia zawodu. 

Ergo? Kto lubi Spidera, śmiało może. Lekka, prosta, niewymagająca rozrywka, która jednak pewien urok ma. A ze wisi nad tym wciąż wątek tajemnicy tego, co wydarzyło się pomiędzy serią „Beyond”, a poprzednim tomem, chce się dowiedzieć, co będzie dalej.

Pingwin. Batman Arkham Bill Finger, Bob Kane i inni



 „Batman Arkham” debiutuje na polskim rynku i jest się z czego cieszyć. Komiksy z tej serii lubię od lat, na amerykańskim rynku jest ich sporo, jedne lepsze, inne gorsze, ale zawsze warte uwagi. A teraz mamy po polsku, na razie „Pingwina”, ale zawsze coś. A w środku przekrój przez najważniejsze komiksy od nim od samego początku ich wydawania, czyli dla każdego coś miłego, bo i fani klasyki, i nowszych dzieł, znajdą tu coś dla siebie.

„Batman Arkham” to, nie mylić z komiksami związanymi z grami o tym samym tytule, seria tematycznych antologii zbierających komiksy z różnych okresów, poświęcone danemu łotrowi. Wśród nich na rynku amerykańskim wyszły albumy skoncentrowane wokół Poison Ivy, Man-Bata czy Ra’sa al Ghula. I jest tam masa świetnego materiału, czasem bardziej kompleksowego, czasem mniej, wiadomo, dany wróg przewija się przez dekady w różnych historiach, czasami całkiem długich i nie sposób zmieścić wszystkiego, co ważne w jednym tylko albumie, ale te antologie starają się zebrać to, co najważniejsze i najlepsze, a jednocześnie krótkie. I tak mamy debiuty, genezy i kamienie milowe, które wyznaczają kierunki postaci i rozwijają je same.


I dokładnie taki jest „Pingwin”. Jest tu wszystko, czego potrzebujemy, od debiutu Pingwina w 1941 roku, po bardziej współczesne rzeczy. Najwięcej tu klasyki z lat 80 i 90, pisanej i rysowanej przez prawdziwych mistrzów. Jest pomysłowo, klimatycznie i po prostu znakomicie. Historie są zwarte, zamknięte w ramach jednego czy dwóch zeszytów, ale treściwe, choć jednocześnie nieprzeładowane. Do tego mamy prawdziwą magię rysunków, z genialnym Normem Breyfoglem, którego polscy czytelnicy poznali dzięki „Batmanom” od TM-Semic w latach 90 i pokochali, jak mało którego z artystów, na czele.

Spora ilość stron i fajne wydanie dopełniają całości. Dobra, różnorodna rzecz, idealna do poznania Pingwina (i Batmana także), a jeszcze doskonalsza jako dopełnienie batmanowej kolekcji. Oby więcej było takich albumów na polskim rynku.

Batman: Joker: Rok pierwszy Giuseppe Camuncoli, Jorge Jimenez, Chip Zdarsky, Jorge Jimenez i inni

 


Kiedy sięgnąłem po czwarty tom Batmana od Chip Zdarsky’ego, byłem już oswojony z tym, że jego wizja Mrocznego Rycerza nie jest typową, prostą opowieścią o bohaterze w pelerynie. Zdarsky od początku prowadzi Bruce’a Wayne’a w stronę psychologicznego labiryntu – miejsca, w którym walka toczy się nie tylko na ulicach Gotham, ale przede wszystkim wewnątrz niego. „Joker – Rok pierwszy” to kulminacja tej drogi: historia, w której Batman mierzy się nie tyle z arcywrogiem, ile z samym sobą.



Joker w tym tomie nie jest wyłącznie klaunem-mordercą, którego znamy z klasycznych opowieści. To bardziej prowokator, katalizator chaosu, ktoś, kto sprawia, że Batman musi zadać sobie pytania o własne granice. Zdarsky dobrze rozumie, że Joker działa najmocniej wtedy, gdy nie wali pięścią w stół, ale gdy patrzy w oczy i zmusza do myślenia: „a co, jeśli tak naprawdę różnimy się tylko jednym krokiem?”. To napięcie, ta cienka linia między nimi, jest tu wyczuwalna w każdym dialogu i każdej scenie. Ale największe wrażenie zrobił na mnie wątek Zur-En-Arrha – tej alternatywnej, wypaczonej persony Batmana, która przebija się przez pancerz kontroli i sprawia, że Bruce staje się własnym najgorszym przeciwnikiem. To już nie historia o walce ze światem, tylko o walce z własnymi demonami. I powiem szczerze – to uderza bardziej niż najlepsza bójka z gangiem Red Hooda. Bo tu Batman jest po prostu facetem, który powoli traci grunt pod nogami, a jego obsesja, samotność i poczucie winy kładą się na każdej stronie niczym cień.


Komiks jest mocny także graficznie. Jiménez, Camuncoli i Sorrentino tworzą razem wizję Gotham, która potrafi być zarówno neonowa, jak i duszna, piękna i przerażająca. Są kadry, w których niemal czułem zapach mokrego asfaltu i brudnych zaułków, i takie, które bardziej przypominały surrealistyczny koszmar niż realistyczne miasto. To świetne tło dla historii, w której nic nie jest pewne i gdzie Batman sam staje się swoim własnym labiryntem. Czytałem ten tom z poczuciem, że Zdarsky balansuje na cienkiej linii. Z jednej strony mamy tu sporo wątków – Joker, Zur-En-Arrh, Red Hood, tajemnice przeszłości. Chwilami jest tego aż za dużo i fabuła wydaje się pędzić szybciej, niż można ją w pełni przeżyć. Z drugiej jednak strony, ten chaos pasuje do treści: Gotham to miejsce, gdzie wszystko dzieje się naraz, a Batman nigdy nie ma komfortu „czystej” walki. W tym szaleństwie jest metoda.Dla mnie ta historia była przede wszystkim opowieścią o izolacji. Batman, odcięty od swoich bliskich, od rodziny, od zwykłego poczucia bezpieczeństwa, staje twarzą w twarz nie tylko z Jokerem, ale i z tym, czego w sobie najbardziej się boi. I choć wiele razy już w komiksach widzieliśmy Batmana na krawędzi, tutaj naprawdę czułem, że balansuje na granicy – i że wcale nie jest pewne, czy wróci na jasną stronę.


Nie jest to komiks bez wad – czasami ciężar filozoficznego Jokera przytłacza akcję, a mnogość wątków osłabia wymowę niektórych scen. Ale mimo to to tom, który zostaje w głowie. Może nie jako nowe „arcydzieło”, które stanie obok Zabójczego żartu czy Powrotu Mrocznego Rycerza, ale jako opowieść, która zadaje pytania bardziej osobiste i psychologiczne. Zamknąłem go z poczuciem, że Batman to nie tylko bohater, który bije złoczyńców w mrocznym mieście. To człowiek, który codziennie staje do walki ze sobą. A Joker – ten jego wieczny przeciwnik – jest nie tylko klaunem, ale uosobieniem tego, co w nim samym może pęknąć. I to jest właśnie największa siła tego tomu.

piątek, 10 października 2025

Mordercza pani Shim Jiyoung Kang

 



Kiedy sięgnąłem po "Morderczą Panią Shim", spodziewałem się kryminału albo thrillera z wyrazistą akcją. Tytuł brzmiał jak coś z pogranicza sensacji i noir, więc liczyłem na szybkie tempo i mroczną intrygę. Tymczasem dostałem powieść, która zamiast prostego napięcia serwuje opowieść o desperacji, nierównościach i o tym, jak zwykła kobieta może stać się narzędziem przemocy.

Eunok Shim ma 51 lat. To wdowa, matka dwójki dzieci, kobieta, która w oczach społeczeństwa już właściwie się „skończyła” – nie jest młoda, nie ma kariery, nie ma oparcia w partnerze. Kiedy trafia do agencji „Smile”, która specjalizuje się w „rozwiązywaniu problemów” (a w praktyce – w zabójstwach na zlecenie), jej życie wywraca się do góry nogami. Początkowo miałem problem, by uwierzyć w tę przemianę. Ale Kang pokazuje to stopniowo: małe decyzje, ustępstwa, chwile, kiedy łatwiej udawać, że nic się nie stało. I nagle z „zwykłej pani z sąsiedztwa” staje się kimś, kto potrafi zrobić rzeczy, które normalnie budziłyby odrazę.

To, co mnie zaskoczyło, to ton książki. Spodziewałem się ciężkiego thrillera, a dostałem powieść, która chwilami przypomina czarną komedię. Kang miesza dramat z absurdem – scena, która powinna mrozić krew w żyłach, nagle zyskuje groteskowy wydźwięk. I to działa. Nie pozwala oderwać się od historii, bo wciąż zastanawiasz się: „czy ja właśnie się uśmiechnąłem nad czymś tragicznym?”. Pod tym względem przypomina mi to koreańskie kino – choćby Parasite Bonga – gdzie życie zwykłych ludzi, presja ekonomiczna i absurd codzienności prowadzą do katastrofy.

Najmocniej uderzył mnie wątek syna Shim. On – młody, pełen ideałów, zaczyna pracę w konkurencyjnej agencji. Ona – coraz bardziej pogrąża się w półświatku. To nie jest tylko konflikt rodzinny, ale symbol zderzenia dwóch generacji. On jeszcze wierzy, że można coś osiągnąć uczciwie. Ona już wie, że uczciwość to luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić. Czytając ich rozmowy, miałem wrażenie, że to trochę metafora współczesnego świata – młodzi chcą grać czysto, starsi wiedzą, że system jest tak skonstruowany, że i tak ich oszuka. Przyznam, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: co bym zrobił na miejscu Shim? Facet w jej wieku w literaturze zwykle ma inne role – bywa jeszcze „silny”, „dominujący”, „aktywny zawodowo”. A Shim nie ma żadnego z tych przywilejów. I może dlatego ta książka tak uderza – pokazuje, że desperacja nie ma płci. Że każdy, zepchnięty do narożnika, może sięgnąć po rozwiązania, których normalnie by nie rozważał.

I to było dla mnie najmocniejsze: nie moralny szok, tylko pytanie, ile we mnie samym jest takiego potencjału do złamania zasad, gdyby sytuacja tego wymagała. Książkę czyta się szybko. Jest w niej energia, humor, ale i momenty duszne, które sprawiają, że odkłada się ją na chwilę, żeby odetchnąć. Kang nie daje odpocząć, bo miesza lekkie sceny z ciężkimi. Jednym to się spodoba, inni uznają, że jest w tym chaos. Ja jednak kupiłem ten miks – dzięki niemu historia Shim jest mniej przewidywalna. Mordercza Pani Shim nie jest klasycznym thrillerem, jakiego można się spodziewać po tytule. To raczej opowieść o społeczeństwie, o walce o przetrwanie i o tym, że moralność bywa luksusem. Dla czytelnika szukającego tylko „krwawej sensacji” może być za dużo obyczajowości i groteski. Ale jeśli ktoś chce książki, która zadaje pytania i zostaje w głowie długo po ostatniej stronie – to jest to strzał w dziesiątkę.

sobota, 27 września 2025

Stowarzyszenie Miłośników Zagadek Samuel Burr





 „Stowarzyszenie Miłośników Zagadek” to książka, w której zakochałem się nie od pierwszej strony, tylko trochę później – kiedy poczułem, że autor bawi się ze mną, a ja naprawdę zaczynam wchodzić w jego grę. Początkowo wydawało mi się, że to po prostu sympatyczna opowieść o ekscentrycznych ludziach zajmujących się krzyżówkami i szyframi. Ale z czasem zaczęło mnie coraz bardziej poruszać to, że za tą całą otoczką ukrywa się bardzo ludzkie pytanie: kim jestem, jeśli nie wiem, skąd pochodzę?


Clayton, główny bohater, bywa trochę irytujący – nieporadny, zamknięty w sobie, a jednocześnie wzruszająco wierny swojej dziwacznej „rodzinie” ze stowarzyszenia. Czytając, miałem momenty śmiechu, ale też takie, że naprawdę czułem jego samotność. To, co mnie kupiło najbardziej, to forma. Każdy rozdział to trochę jak otwieranie nowej szkatułki z zagadką – i nie chodzi tylko o to, że faktycznie są tam szyfry czy krzyżówki. Cała narracja jest jak układanie puzzli: kawałek przeszłości, kawałek teraźniejszości, powoli zaczynają się łączyć. I przyznam, że dawno nie miałem takiej satysfakcji, gdy rozwiązanie zaczęło się wyłaniać.


Czy miała wady? Jasne. Były chwile, kiedy tempo akcji mnie usypiało, a niektóre zagadki bardziej frustrowały niż bawiły. Ale kiedy odkładałem książkę, miałem wrażenie, że uczestniczyłem w czymś trochę innym niż zwykła powieść – jakbym brał udział w literackiej zabawie, która jednocześnie uderza w bardzo czułe nuty. Dla mnie to historia o tym, że rodzina nie zawsze jest tą biologiczną, że można zostać wychowanym przez pasjonatów krzyżówek i nadal odnaleźć sens życia. Ciepła, ekscentryczna i trochę dziwna – w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Cesarzowa Piotra tom 1 Kristina Sabaliauskaite

 


Właśnie zamknąłem „Cesarzową Piotra. Tom 1” i wciąż nie mogę się otrząsnąć. To nie była zwykła lektura – to było doświadczenie. Czułem, jakbym siedział przy łóżku Katarzyny I w jej ostatnich godzinach i słuchał jej szeptu, gdy opowiadała o swoim życiu – pełnym bólu, miłości, zdrad i niewyobrażalnych poświęceń.


Zaskoczyło mnie, że tak szybko zniknął dystans między mną a tą postacią. Historyczne tło? Owszem, imponujące. Ale najważniejsze było to, co kryło się pod koroną – kobieta, która kiedyś była nikim, a stała się cesarzową. I która tuż przed końcem pyta samą siebie: czy warto było?


Kristina Sabaliauskaitė napisała książkę tak sugestywną, że miałem wrażenie, że widzę każdy detal Carskiego Sioła, czuję chłód pałacowych ścian, a nawet słyszę jej ciężki oddech. Narracja godzina po godzinie potęguje napięcie, przypominając, że czas ucieka, a z nim życie. Nie mogę przestać myśleć o jednym – co ja sam wspominałbym, gdyby zostało mi tak niewiele czasu? Jakie decyzje bym żałował, a z jakich byłbym dumny? Książka nie daje łatwych odpowiedzi. Ona zostawia w nas echo, które długo nie cichnie. To jedna z tych powieści, które kończy się z uczuciem, że trzeba chwilę posiedzieć w ciszy. Żeby poukładać w głowie własne myśli. I właśnie za to ją kocham.

niedziela, 7 września 2025

Do piekła i z powrotem. Superman Action Comics. Tom 2 Phillip Kennedy Johnson Watters Dan Eddy Barrows

 



Action Comics to ta z dwóch wydawanych na polskim rynku serii o Supermanie, która bardziej skupia się na rodzinnych losach, niż solowych akcjach. I wychodzi jej to całkiem nieźle, a wprowadzenie sennej tematyki wypada całkiem do rzeczy.




Trochę się w tych nowych komiksach z DC pozmieniało. Kiedy startowało Odrodzenie i wychodziły dwie serie z Supermanem, Action Comics był skupiony na solowych przygodach i potężnych wrogach, podczas gdy Superman jako tytuł serwował nam rodzinne losy Clarka, jego żony i syna. Podobnie było potem, gdy serię przejął Bendis – chociaż za jego dyżuru nad seriami zaczęło się to mieszać ze sobą i zamazywać. A teraz to „Superman” jest tytułem bardziej nastawionym na akcję, a „Action Comics” na wątki rodzinne. Może to takie przetasowanie dla tych, którzy czytają tylko jedną serię i w ten sposób mogą dostać coś świeżego?




Jak jednak by nie podchodzić, fajnie jest. Sporo się dzieje, są tu jakieś pomysły, a i różnorodności też nie brak, bo scenarzystów mamy trzech, a im partnerują różni rysownicy. I jedni z tych twórców szukają czegoś nieco nowego – nieco, bo wszystko już zostało powiedziane – inni starają się grać na sentymentach (i powiem, że fajnie wypadają tu wątki kojarzące się z „Rządami Supermenów”), a rysownicy budują fajny, często mroczny klimat tych opowieści. Komu podobał się poprzedni tom, ten teraz będzie równie zadowolony. Ładnie jest to wszystko wydane, jak zawsze zresztą i trzyma poziom. Do historii komiksu nie przejdzie, przełomowe nie jest, ale jednocześnie to po prostu rzetelna kontynuacja serii, która jest z nami niemal od wieku i wciąż bawi kolejne pokolenia.

Wszystko, co złe. Pingwin. Tom 2 King Tom Rafael De Latorre

 



Tom King pisze i wiadomo, że chce się czytać, bo jednak jego nazwisko od lat stanowi wyznacznik dobrej jakości w komiksach. Nie jest może wielkim artystą, ale też i daleko mu do typowego rzemieślnika, bo jednak potrafi wycisnąć ze swoich opowieści coś zdecydowanie więcej. czy w „Pingwinie” wyciska? Nie, ale nie o to też chodzi – to po prostu jeszcze jedna fajna opowieść ze świata Batmana, który długo i skutecznie rozwijał swego czasu. I chociaż jego Gacek nigdy nie był na poziomie choćby „Miracle Mana”, zawodu nie było. I nie ma też tym razem.


 



Tom King to gość, którego trudno nie docenić. Jego run Batmana nie był równy, miewał wpadki i nie należy do najlepszych prac scenarzysty, ale miewał takie momenty, że do dziś się je wspomina i chętnie do nich wraca. „Pingwin” to z jednej strony jeszcze jedna seria z tego uniwersum, z drugiej ciekawe podejście do tematu jednego z ciekawszych wrogów Batmana, który tak do końca wcale tym wrogiem nie jest i nie raz bywał pomocny. Tu jednak pokazuje się od strony mafijnego bossa, który umie działać z rozmachem, ale i z precyzją.




Ten album to kawał dobrej opowieści sensacyjnej. Przyziemnej, pełnej akcji i klimatu, ale i niezłych pomysłów. Zero nudy, sporo dynamiki, ale też i brak przesady sprawiają, że album czyta się jednym tchem i naprawdę przyjemnie. Do tego dochodzą świetne rysunki i nastrój, jaki budują no i po prostu frajda z lektury. I nieważne czy jesteście fanami serii, czy nie, ten – i poprzedni – tom to rzecz w sam raz też dla nowych. Wiadomo, wszystko osadzone jest w konkretnych wydarzeniach i fani wyłapią tu o wiele więcej, niż inni, jednakże i nowi odbiorcy będą bawić się dobrze i znajdą coś dla siebie.


Przedwieczni Gillen Kieron Esad Ribic Guiu Vilanova

 


Kolejny komiks o Przedwiecznych na polskim rynku. Mieliśmy absolutną klasykę w pięknym tomie „Przedwieczni: Gdy bogowie kroczą po ziemi”, mieliśmy świetny, mimo że to Gaiman odpowiadał za scenariusz, album, nomen omen, „Przedwieczni” (po raz pierwszy wydany w 2008 roku i stanowiący pierwszy solowy komiks z ich przygodami, chociaż wcześniej też się u nas pojawiali, choćby w latach 90. w „Avengers: Ex Post Facto”, gdzie przedstawiona była skrótowo geneza tych postaci). Teraz mamy serię w wykonaniu nieszczęsnego Gillena i z tych wszystkich wymienionych albumów ten jest najsłabszy. Co nie zmienia faktu, że wciąż, o dziwo, to kawał fajnego komiksu, który prowadzi nas do wielkiego eventu, jakim będzie „Sądny dzień”.



Największa zaleta tego tomu? Definitywnie ilustracje, Ribic zawsze dobrze robi oczom, jego szkicowane, charakterystyczne, ale znakomicie podkręcone kolorem prace mają klimat, masę realizmu i świetnie wyglądają – tak po prostu. Guiu Vilanova na tym tle wypada strasznie blado i kiepsko, ale nie dla niego sięga się po ten album. Tak, jak i nie dla scenariusza, chociaż ten, jak na Gillena, jest zadziwiająco przyzwoity.

Pomysł na opowieść jest prosty – ktoś zabija jednego z Przedwiecznych, a śledztwo odkrywa szokująca prawdę. Było już tyle razy, że nie będę próbował liczyć. W „Strażnikach” zginął bohater i śledztwo prowadziło do zaskakujących odkryć, które wywracały wszystkim do góry nogami. W „Kryzysie tożsamości” ktoś zabił żonę jednego z bohaterów, co – uwaga – prowadziło do odkrycia sekretów, które wstrząsnąć miały wszystkim. Itp. itd. Tu nie jest wiele inaczej, za to gorzej, niż w powyższych opowieściach, bo jednak, choć sama akcja jest całkiem fajna, to już to, jak Gillen pisze trąci sztampą i mocno zachowawczym, poprawnym, ale pozbawionym większego wyczucia wykonaniem.


 


Poza tym nie ma tu wielkich zaskoczeń czy rewolucji. Ja wiem, że potencjalnie to wszystko jest, że jest rewolucja i są zwroty akcji, pozorne zaskoczenia, ale jakoś to nie zaskakuje i nie powala na kolana. Całość jest udanym przedsięwzięciem, nie przeczę, ale zarazem bardzo zachowawczym i nie wykraczającym poza inne tego typu historie. Czyta się to szybko, czasem chaotycznie, czasem z przeciągniętą fabułą, a jednak lekko, przyjemnie ale wszystko da się streścić w kilku słowach. Poznać jednak warto, bo i tak to niezły komiks. I stanowi wstęp do największego eventy Marvela od kilku długich lat, a ja jakoś za takimi wielkimi wydarzeniami jednak się stęskniłem.

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Sekrety pralni w Yeonnam-dong Kim Jiyun

 

Czy kiedykolwiek czuliście się tak, jakby świat was nie zauważał? Jakbyście przenikali przez życie jak para w pralni – niewidzialni, cisi, pełni emocji, które nigdy nie znajdują ujścia? Jeśli tak -  „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” to książka, która może was ukoić.

 

Nie ma tu wielkich dramatów. Nie ma wybuchów. A jednak czyta się ją jak rodzaj subtelnej terapii.

Z pozoru nic się nie dzieje… a jednak wszystko się zmienia.

 

Pralnia w Yeonnam-dong – dzielnicy Seulu znanej z kawiarni , vintage shopów i młodzieńczej energii – staje się miejscem spotkań zupełnie zwyczajnych ludzi. Wspólny mianownik? Samotność.

Porzucony zielony dziennik staje się przestrzenią, w której nieznajomi zostawiają swoje przemyślenia. Bez imienia, bez kontekstu – tylko szczerość.

 

I wtedy zaczyna się dziać coś pięknego. Ludzie czytają te słowa i… zaczynają reagować. Pomagają sobie, piszą odpowiedzi, szukają się w realnym świecie.

Bohaterowie mijani codziennie – i prawie nikt nie wie co noszą w sercu.

 

Kim Jiyun nie tworzy postaci „literacko spektakularnych”. Przeciwnie – są aż do bólu zwyczajni. I właśnie w tym tkwi ich siła.

 

Jest samotna studentka z zaburzeniami odżywiania. Jest rozwiedziony ojciec, który nie może porozumieć się z synem. Jest starsza pani, która przynosi do pralni więcej wspomnień niż ubrań.

I każda z tych historii zostaje z czytelnikiem na dłużej – właśnie dlatego, że brzmi prawdziwie.

 

Nie spodziewajcie się wielowątkowego thrillera. Tu nawet „akcja” – jak np. policyjne śledztwo w tle - -ma w sobie coś ze snu.

To książka bardziej o emocjach niż wydarzeniach. O tym jak bardzo potrzebujemy być zauważeni. I jak niewiele trzeba by poczuć się mniej samotnym – czasem wystarczy kilka słów napisanych na kartce w pralni.

Styl Kim Jiyun to coś pomiędzy haiku a pamiętnikiem. Krótkie, refleksyjne fragmenty. Z ero nadmiaru. Cisza pomiędzy zdaniami jest tu równie ważna jak same słowa.

 

Tłumaczenie – choć z angielskiego, nie z koreańskiego – zachowuje ten minimalistyczny rytm. Czasami miałem ochotę na więcej głębi językowej, ale może właśnie ta oszczędność była potrzebna? Jak biel wypranych ubrań – bez ozdób, ale czysta.

 

To nie jest książka dla każdego. Jeśli szukasz wyrazistych bohaterów i silnej fabuły – możesz poczuć się rozczarowany. Ale jeśli chcesz czegoś, co delikatnie cię otuli, co da ci przestrzeń na własne refleksje – „Sekrety pralni…” są jak ciepły ręcznik zaraz po suszeniu. Pocieszenie w najprostszej formie.


Lista marzeń Lori Nelson-Spielman


 Lori Nelson Spielman w swoim debiucie stawia na lekkość i emocjonalne ciepło, ale niestety – za cenę płaskiej, przewidywalnej fabuły i uproszczonych rozwiązań.

 

Główna bohaterka, po śmierci matki dowiaduje się po śmierci matki, że zamiast dziedziczyć fortunę, musi… zrealizować swoją listę marzeń z dzieciństwa. Ma  rok na spełnienie zadań, które sama kiedyś wymyśliła – jak np. adoptowanie psa, zakochanie się czy zostanie nauczycielką.

Ciekawie? Teoretycznie tak. W praktyce: realizacja pełna uproszczeń i fabularne skróty.

 

Każde kolejne „marzenie” Brett zostaje spełnione jak po sznurku – w idealnym rytmie narracyjnym, jakby książka miała listę emocjonalnych wzruszeń do odhaczenia. Nie ma tu prawdziwej nieprzewidywalności. Wiele momentów wydaje się wciśniętych na siłę: np. nowa miłość pojawia się akurat wtedy, gdy stara zawodzi – i oczywiście jest idealna.

 

Rozwój Brett to podręcznikowa transformacja z zagubionej kobiety do spełnionej nauczycielki z misją. Jednak ten rozwój odbywa się zbyt gładko, bez głębszych kryzysów, bez prawdziwych upadków. Wszystko się „udaje”. Nawet kiedy nie wychodzi, to wychodzi.

 

Partner naszej bohaterki to typowy, samolubny karierowicz  rodem z komedii romantycznej. Nowy obiekt uczuć? Czuły, lojalny, charyzmatyczny i … nudny. Przyjaciele? Więcej funkcji niż osobowości. Nie ma między postaciami prawdziwego napięcia ani dynamiki – a to zabiera historii wiarygodność.

 

Bohaterka podejmuje ogromne decyzje: rzuca pracę, przerywa toksyczne relacje, zmienia styl życie. Odbywa się to jednak bez realnych strat, kosztów czy ryzyka. Brakuje momentów, w których czytelnik naprawdę obawia się, że coś może się nie udać.

 

Narracja jest prosta, momentami wręcz schematyczna. Czyta się ją łatwo – ale to też wada, bo emocje wydają się wyreżyserowane. Czasami jak scenariusz do filmu Hallmarka niż literaturą z minimalną przynajmniej głębią.

 

Sam koncept listy marzeń to jedna z  rzeczy które ratują te książkę. Może ona dać im puls czytelnikom do refleksji, czy ich dziecięce marzenia nadal mają sens? Książka może być inspirująca a nawet terapeutyczna  - ale raczej jako pocieszenie, nie jako literatura wysokiej próby.

 

Czytelnicy szukający autentycznego dramatu, wielowymiarowych postaci i fabularnej głębi poczują się zawiedzeni. Dla osób, które nie mają nic przeciwko przewidywalnym opowieściom z morałem.

środa, 6 sierpnia 2025

Przyjaciele muzeum McGowan Heather

 



„Przyjaciele muzeum” to książka, która zostaje z czytelnikiem na długo po przeczytaniu – nie tyle ze względu na samą fabułę, ile przez sposób jaki mówi o świecie, ludziach i ich wewnętrznych pęknięciach. Autorka tworzy opowieść jednocześnie szaloną i czułą, śmieszną i gorzka. To jeden dzień z życia muzeum, a jednak czujemy, jakbyśmy dotykali całego uniwersum emocji.


Akcja toczy się w ciągu 24 godzin, ale intensywność przeżyć sprawia, że książka sprawia wrażenie o wiele dłuższej podróży. W świecie zamkniętym w murach nowojorskiego muzeum, dzieją się rzeczy absurdalne, dramatyczne i poruszające. McGowan sprawnie balansuje między farsą a tragedią, pokazując że jedno bez drugiego nie istnieje.


To nie jest powieść dla każdego – styl pisarki jest gęsty, miejscami niespokojny, pełen niedopowiedzeń i urwanych myśli. Ale właśnie ten chaos sprawia, że historia staje się bardziej prawdziwa. Tak wygląda przecież dziś świat – pełen hałasu, pośpiechu, niedokończonych rozmów i emocji, które nie mają gdzie wybrzmieć.


Książka mi się bardzo podobała. Choć wymaga skupienia i cierpliwości, nagradza czytelnika bogactwem myśli, obrazów i emocji. To lektura która zmusza do refleksji – nie tylko nad sztuką, ale i nad tym, co sami w sobie nosimy jako „muzeum doświadczeń”. Polecam ją tym którzy szukają literatury głębokiej, niebanalnej i szczerej.

wtorek, 5 sierpnia 2025

W łańcuchach. Superman. Tom 2 Williamson Joshua Gleb Melinkov David Baldeen





 Joshua Williamson postanowił tym tomem zaszaleć i powrzucać do niego, co się da, z rodzinką Luthora włącznie. Co z tego wyszło? Zabawa wtórna, ale kto polubił poprzednie tomy i dobrze się przy nich bawił, i teraz znajdzie coś dla siebie.


Lexcorp i jego tajemniczy więzień. Wielkie zagrożenie. Rodzina Luthora. Zbroja dla Supermana. Brainiac. Jest tu nawet coś z westernowych klimatów, serio. to wszystko z okazji 850 numeru serii. Scenarzysta trochę z tym wszystkim przedobrzył, chociaż nie powiem, sam gość w łańcuchach jest dość ciekawy, ale jednocześnie fanom swoich opowieści dostarczył to, czego chcieli. Czyli?




Czyli dużej dawki różnorodnej akcji, szczypty tajemnicy, odrobiny przełamania tego wszystkiego tym wątkiem westernowym, a także widowiskowością. To, co się dzieje ma być jubileuszowe, a więc przełomowe i epickie. Czy jest? Williamson wprowadza tu nieco nowych postaci, rozbudowując przy okazji rodzinę Luthora, a że stawia na dużą ilość wydarzeń, wszystko to jest odpowiednio szybko poprowadzone, a na stronach ciągle coś się dzieje i najczęściej widowiskowo.




W tym ostatnim pomaga grafika, która wygląda naprawdę nieźle. Są słabsze momenty, są lepsze, design gościa w łańcuchach mnie kupuje, a niektóre momenty (plus parę świetnych okładek) naprawdę wrobią robotę i jest na co popatrzeć. Poczytać też jest co, bo to jednak jubileusz i fani postaci znajdą dla siebie naprawdę wiele, nawet jeśli większość tego przecież już kiedyś, gdzieś  była.

Sprawa Metamorpho. World's Finest. Batman/Superman. Tom 3 Waid Mark Dan Mora

 




Komiksów Marka Waida nie da się nie lubić. Ten artysta to taki gość, który zajmować potrafi się wszystkim i potrafi od lekkich, prostych i niewymagających komiksów dla młodszych, na ambitnych i przełomowych dziełach skończywszy. Dlatego w swojej karierze zajmował się każdym najważniejszym bohaterem: Batmanem, Flashem, Wonder Woman, Spider-Manem, X-Menami, Daredevilem… No dużo tego było. Seria „Batman/Superman World's Finest” to takie lżejsze, zabawniejsze, niewymagające, ale bardzo, bardzo fajne dzieło, które daje sporo frajdy.


W poprzednich tomach serii „World’s Finest” Batman, Robin i Superman odwiedzili miejsca znane fanom uniwersum DC, a także współpracowali z Nastoletnimi Tytanami, Doom Patrolem i Supergirl. Nic jednak nie mogło ich przygotować na poszukiwania Rexa Mansona, znanego jako Metamorpho! To jedna z najdziwniejszych przygód naszych bohaterów. 




Dużo postaci, dużo akcji, sporo wydarzeń, sporo też widowiskowości. To przepis Waida na ten cykl. Jego opowieści to lekka, ale niegłupia lektura, łącząca to, co lubimy u obu bohaterów z luzem i humorem. Album, jak poprzednie, czyta się szybko i przyjemnie, a jednocześnie ma się ochotę na więcej.  fajne jest też to, że nie zapomina skupić się na rzeczach przyziemnych, obyczajowych. Nie samą akcją człowiek żyje, więc koncentracja na postaciach, ich relacjach, ale i uczuciach dodaje opowieści uroku. 




Czy jest tu coś oryginalnego? Nie. Ale scenarzysta nie raz i nie dwa pokazał nam, jak potrafi bawić się sprawdzonymi motywami i wyciskać z nich to, co najlepsze. I chociaż tu nie robi tego na poziomie „Kingdom Come”, nie zawodzi. Czy to, że historia jest na luzie nie stanowi dysonansu, skoro główne serie o tych bohaterach jednak idą ostatnio w powagę? Wręcz przeciwnie. Zresztą Waid już kiedyś pokazał, jak to się robi – piszą „Daredevila” zrobił z niego lekką, komediową, ale jednak dramatyczną opowieść, chociaż przejął serię bezpośrednio po mocnych, mrocznych i ponurych, pełnych powagi runach i to, co zrobił, zachwycało. Teraz tworzy rzecz nieco bardziej zachowawczą, acz ujmującą i dającą wytchnienie od nadmiaru powagi innych tytułów.


Fajnie to jest narysowane, fajnie wydane i w ogóle po prostu fajne. dobra rozrywka, w której jest na co popatrzyć i co poczytać. A że autor ma w dorobku tyle lepszych komiksów daje nam jeszcze całe morze możliwości ich poznania i bawienia się jeszcze lepiej, niż przy tym cyklu.

Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong Buccellato Brian Duce Christian

 




Pamiętacie takie czasy, kiedy crossovery w albo z DC były rzadkością? Ja jestem tak stary, że pamiętam – pamiętam, jaką atrakcją było, kiedy Batman i Superman pojawili się razem we wspólnej przygodzie, a kiedy już z Batmanem naparzał się Predator albo Superman, zarażony przez nosiciela zarodków i pozbawiony mocy, mierzył się z Alienami to w ogóle było coś. Był też czas, kiedy takich crossoverów, czasem aż przesadnie crossowych było wiele, a przynajmniej więcej – „Witchblade/Aliens /Darkness/Predator” czy „Aliens versus Predator versus Terminator” to dobre ich przykłady. Ostatnio jednak się to pozmieniało, poprzetasowywało, ale pojawiło się też takie coś, jak ta publikacja. I to publikacja fajna, gdzie najważniejsi bohaterowie DC muszą walczyć z King Kongiem i Godzillą. Ambicji w tym żadnych, ale zabawa jest dobra.




Co tu dużo mówić, ten komiks nie ma być oryginalny, nie ma być ambitny. Ma być widowiskowy i pełen akcji. I jest. i to takiej konkretnej, bo rozpisanej na blisko 250 stron. Dużo akcji, pokazu wizualnych możliwości, nawiązań i puszczania oka do fana, w połączeniu z klimatem daje nam to, czego chcemy. Może i zero w tym inwencji czy oryginalności, a efektywność zamieniono na efekciarstwo, ale nie oszukujmy się, poza pierwszą „Godzillą” i „Shin-Godzillą” w serii nie działo się nic poza widowiskiem a i to dość specyficznym, podobnie w „King Kongu”, który poza klimatami oryginału z lat 30., nie oferował niczego szczególnego. A ten komiks wrzuca trochę fajnej, lekkiej rozrywki do gara, gdzie kiszą się już bohaterowie filmowych hitów i pichci z tego całkiem zjadliwe danie.




Grafika? Rysunki są tu dość realistyczne i przede wszystkim odpowiednio mroczne i dopracowane. Co prawda tego mroku czasem przydałoby się więcej, bo Godzilla i Kong najlepsi są wtedy, kiedy najbliżej im do survival horroru, ale i tak ogląda się to wszystko z przyjemnością, co po części jest również zasługą znakomitego koloru. A całość, nawet w prostszych momentach, jest nastrojowa i przyjemna dla oka. I chociaż wyładowana jest nawiązaniami i postaci z DC, to przede wszystkim rzecz dla fanów kaiju i nawet jeśli nie znają uniwersum superbohaterów, jeśli lubią wielkie potwory, śmiało powinni sięgnąć.

wtorek, 29 lipca 2025

Mgły z Donlonu Magdalena Kubasiewicz

 



Wracasz do miasta, które znałeś zaledwie chwilę temu. Mgły Donlonu znów cię otaczają. Nie pytają, czy masz ochotę wejść – po prostu znikasz w nich. I właśnie tak działa drugi tom przygód Avy Carey – niepostrzeżenie wciąga cię w świat, z którego nie chcesz wychodzić.

Donlon jest jeszcze bardziej niepokojący niż w pierwszym tomie. Mgła stała się cięższa, bardziej nasycona magią, tajemnicą i… niepokojem. To nie tylko tło, to uczestnik wydarzeń. Nowe zagrożenie przybiera postać jednego z dawnych magów-założycieli miasta, który najwyraźniej nie zamierza spocząć w historii. Chce rządzić – znów.

Tym razem nie chodzi tylko o śledztwo. Chodzi o to, kto ma prawo kształtować przyszłość Donlonu – ci, którzy w nim żyją, czy ci, którzy już raz je sobie podporządkowali.

Ava w tym tomie nie jest już tylko upartą detektyw z talentem do kłopotów. To kobieta, która dźwiga więcej, niż powinna, i która zaczyna dostrzegać granice własnych sił. W jej działaniach jest więcej goryczy, ale też więcej determinacji. Zdarzają się błędy, chwile zwątpienia, ale właśnie to sprawia, że pozostaje bohaterką z krwi i kości.


Magia w „Mgle z Donlonu” przestaje być tylko tłem. Nabiera mocy politycznej. Przedstawienie magicznych punktów mocy miasta jako rdzeni władzy to zabieg sprytny i bardzo aktualny – Kubasiewicz subtelnie pokazuje, jak łatwo manipulować ludźmi, gdy daje się im złudzenie wyboru i obietnicę „lepszego jutra”.

Relacje Avy z pozostałymi bohaterami – Percivalem, Fitzroyem, a nawet Williamem – nabierają cieni. Nie wszystko jest tak jednoznaczne, jak by się chciało. Zaufanie kruszy się powoli, a napięcie między „sojusznikiem” a „zagrożeniem” staje się sercem historii. Świetnie napisane dialogi, dużo niedopowiedzeń – a chemia? Jest. Ale nienachalna. Dorosła.

Prawdą jest, że pierwszy akt tej historii rozwija się wolniej niż można by oczekiwać. Ale to nie słabość – to celowa struktura. Jak mgła, która najpierw snuje się cicho, zanim cię otuli całkowicie.

„Mgły z Donlonu” nie próbują być widowiskowe na siłę. Nie eksplodują fajerwerkami, tylko konsekwentnie zagęszczają atmosferę. To książka mądra, dojrzała i gęsta od emocji. Świat, który autorka buduje, nie krzyczy – on szepcze. Ale zostawia echo. Polecam tym, którzy szukają inteligentnego fantasy z detektywistycznym sznytem, głębokimi emocjami i klimatem, który nie puszcza długo po ostatniej stronie.


piątek, 25 lipca 2025

Wszystko jest iluzją Henry Kuttner


 

Zbiór opowiadań „Wszystko jest iluzją” autorstwa Henry’ego Kuttnera to doskonały przykład tego, jak klasyczna science fiction potrafi być jednocześnie błyskotliwa, zabawna i pełna głębszych refleksji. Kuttner, często piszący wspólnie z żoną C.L. Moore, miał niezwykły dar łączenia lekkiego stylu z ambitną tematyką – i ten tom jest tego świetnym dowodem.


Opowiadania zawarte w zbiorze poruszają różnorodne wątki: od podróży w czasie, przez paradoksy poznawcze, po pytania o granice ludzkiego postrzegania rzeczywistości. Tytułowe Wszystko jest iluzją to nie tylko gra słów, ale i przewodnia idea zbioru – wiele tekstów skupia się na tym, jak subiektywne mogą być nasze przekonania o świecie.


Styl Kuttnera jest wyjątkowo przystępny. Unika naukowego żargonu, skupiając się raczej na postaciach, dialogach i przewrotnych pomysłach fabularnych. Często pojawia się humor – ironiczny, czasem absurdalny – który nie osłabia powagi poruszanych zagadnień, ale raczej czyni je jeszcze bardziej przystępnymi.


Choć opowiadania powstały w połowie XX wieku, ich treść wciąż rezonuje. Kuttner nie skupiał się na technicznych szczegółach przyszłości, dzięki czemu jego historie nie zestarzały się tak jak wiele innych z tego okresu. Zamiast tego, eksplorował uniwersalne ludzkie lęki, pragnienia i paradoksy myślenia – a to czyni jego prozę ponadczasową.


Wszystko jest względne to znakomita propozycja zarówno dla miłośników klasyki science fiction, jak i dla tych, którzy dopiero chcą zacząć przygodę z gatunkiem. To literatura rozrywkowa z ambicją – zwięzła, inteligentna i zaskakująco świeża.

środa, 23 lipca 2025

Magdalena Kubasiewicz Cienie z Donlonu. Cienie Avy Carey


 

Wyobraźcie sobie miasto wiecznie spowite mgłą. Donlon – pulsujące cieniem, zmęczone własną przeszłością, pełne tajemnic i magii. W to tło wrzucona zostaje Ava Carey – detektyw z pazurem, która nie boi się stawić czoła ani żywym, ani martwym. Tak zaczynają się „Cienie z Donlonu”, pierwszy tom nowego cyklu Magdaleny Kubasiewicz.



Nie jest to typowe fantasy. To raczej kryminał z elementami magii, podszyty melancholią i nutą gotyku. Kiedy w szkole Avallen ginie uczeń, a nauczycielka znika bez śladu, Ava zostaje wezwana na miejsce. Choć nie powinna angażować się osobiście, sprawa dotyka ją zbyt głęboko. To, co miało być rutyną, szybko przeradza się w śledztwo, które prowadzi przez zakamarki zarówno miasta, jak i dusz.

Największą siłą książki są bohaterowie. Ava Carey nie jest superbohaterką – ma swoje traumy, braki i lęki. Ale jednocześnie jest piekielnie inteligentna, ironiczna i autentyczna. Jej relacje z innymi postaciami, jak młody William Doe czy chłodny Fitzroy, są pełne napięcia, niedopowiedzeń i emocji. To właśnie ich interakcje nadają opowieści głębi.

Magdalena Kubasiewicz stworzyła przestrzeń, która żyje własnym życiem. Donlon nie jest tylko tłem – to bohater drugoplanowy. Miasto mgliste, przesycone magią, duszne od sekretów. Przypomina trochę Londyn z powieści urban fantasy, ale z polską wrażliwością i własnym sznytem.

Styl Kubasiewicz jest elegancki, momentami oszczędny, ale pełen smaczków. Nie ma tu zbędnego patosu ani epickich tyrad. Zamiast tego – konkretne dialogi, trafne obserwacje, lekko podszyta humorem narracja. Pisarka zgrabnie dawkuje informacje, dzięki czemu historia wciąga, ale nie przytłacza.

Choć książka jest mocna, można by chcieć więcej. Więcej świata, więcej przeszłości Avy, więcej Donlonu. Czasem miałem wrażenie, że opowieść jest zbyt krótka na potencjał, który w niej drzemał. Dla niektórych przeszkodą mogą być też aluzje do wcześniejszej serii („Wilcza Jagoda”) – nieznajomość jej nie przeszkadza, ale można odczuć pewien kontekst, którego się nie łapie.

„Cienie z Donlonu” to książka subtelna, klimatyczna i pełna emocji. Nie epatuje fajerwerkami, ale zamiast tego snuje opowieść, która zostaje w pamięci. Daje czytelnikowi więcej niż tylko rozrywkę – zostawia z pytaniami, z refleksją, z pragnieniem, by wrócić do tego mgliście pięknego miasta.

wtorek, 1 lipca 2025

Daredevil. Tom 3

 


Daredevil Zdarskyego trwa i naprawdę dobrze robi czytelnikom. To, jak ten gość prowadzi tę historię, udowadnia, że nadal da się w superhero opowiadać fajne, wciągające rzeczy i coś z tematu wycisnąć. Nowi czytelnicy się tu nie zgubią, starzy będą zadowoleni z kierunku, w jakim poszła ta seria. Mieliśmy już wiele świetnych opowieści o Śmiałku, ta dotrzymuje kroku większości z nich i pozwala bawić się w iście filmowym rytmie.

 

Matt Murdock wylądował za kratkami i dzielnica Hell’s Kitchen straciła swojego diabła stróża. W zamian zyskała… prawdziwą diablicę! Śmiertelnie groźna zabójczyni Elektra Natchios wzięła na siebie rolę nowej Daredevil, ale nie ma lekko. Wilson Fisk wciąż okupuje fotel burmistrza Nowego Jorku, a na dodatek w mieście pojawia się seryjny morderca, który najwyraźniej opanował sztukę przebywania w kilku miejscach naraz. Jakby tego było mało, z kosmosu nadciąga Król w Czerni, gotów pogrążyć Ziemię w wiecznej ciemności. Czy Elektra pierwszy raz w życiu znajdzie się w sytuacji, która ją przerośnie?

 



Jaka jest ta wersja postaci w wykonaniu Zdarskyego? Łączy w sobie mroczną sensację, kryminał, nieco polityki i dobrą akcję. Dobre są też same pomysły, znakomity klimat zapewniony dzięki rysunkom robi tu robotę, a całość … Wszystko to przekłada się na naprawdę znakomitą lekturę. Taką z emocjami, z wyczuciem, z zabawą motywami i świetnym poprowadzeniem wątku Elektry – jednej z moich ukochanych komiksowych heroin.

 

Mało? to wszystko to ma super tempo, umie wcisnąć w fotel i nadaje się na widowiskowe przygody kinowe albo serialowe. Jest też w tym lekkość, jest fajne nakreślenie postaci i szacunek, z jakim scenarzysta do nich podchodzi. A rysunki to w ogóle perełka, klarowne, wyraziste, klimatyczne, z odpowiednią dozą czerni i mroku. No i wydanie – standardowe, ale fajnie, że dostajemy tę serię w grubaśnych tomach, którymi można cieszyć się dłużej i bardziej.

 

Bierzcie, bo warto. Może to nie poziom Millera czy Bendisa, jednak ta seria daje masę satysfakcji i jeszcze więcej frajdy, oferując rozrywkę na podobnym poziomie, co run Waida i jemu podobnych. Warto.


Amazing Spider-Man. Korporacja Beyond. Tom 2



 Drugi i ostatni tom „Korporacji Beyond” to domknięcie wątku klona Petera i otwarcie na nowe. Nie jest to jakiś super komiks, wszystko, co w nim znajdziecie, gdzieś kiedyś już było – bo mieliśmy fabułę, w której Peter trafił do szpitalnego łóżka, a jego klon przejął za niego robotę i to jeszcze w latach 90. – ale czyta się go szybko dzięki solidnej dawce akcji.

 

Kiedy Doc Ock atakuje, nawet klon Spider-Mana może mieć kłopoty. Tymczasem Czarna Kotka zostaje porwana i tylko Mary Jane może jej pomóc. Kapitan Ameryka musi za to widzieć jedno: czy poturbowany Peter Parker może znów być Spider-Manem, bo trzeba szykować się na spotkanie z Królową Goblinów. Ale nie myślicie chyba, że korporacja Beyond ma na swojej liście płac tylko klona Spider-Mana...

Scenariusz napisali między innymi Patrick Gleason, Jed MacKay, Kelly Thompson, Geoffrey Thorne i Zeb Wells, a rysunki przygotowali Mark Bagley, Jan Bazaldua, Michael Dowling, Fran Galán, Patrick Gleason, Carlos Gómez, Sara Pichelli, Jim Towe i C.F. Villa.

Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach „Amazing Spider-Man” (2018) #86–93, #88.BEY i #92.BEY oraz „Mary Jane & Black Cat: Beyond”.

 



No i właśnie akcją, a nie oryginalnością ten komiks stoi. To nie jest opowieść dla tych, którzy dobrze znają losy Spider-Mana i wydarzenia z jego przeszłości, chociaż do nich odnosi się na każdym kroku. To opowieść dla tych, którzy chcą jeszcze jednego komiksu o Pajęczaku, nie znając tych wcześniejszych historii, z których czerpie pełnymi garściami, albo po prostu im takie kopiowanie pomysłów nie przeszkadza – chcą jedynie dobrej akcji, widowiskowych walk i szybkiego tempa. I dokładnie to dostają.

 

Co jeszcze? Na pewno sporo humoru, ale i dramatu. Sporo postaci i wątków. I to sporo widoczne jest też w objętości – ten tom to ok. 300 stron przygód, poprzedni był jeszcze grubszy, więc fani takich klimatów mają tu naprawdę co poczytać. Do tego rzecz jest ładnie, klimatycznie zilustrowana, a dzięki komputerowym fajerwerkom na polu kolorów jest na co popatrzeć.

 

A to dopiero początek. Tym wydarzeniem Wells przejął pisanie przygód Spider-Mana, a od kolejnego tomu zaczyna na nowo jego przygody. Jak mu to wyjdzie, zobaczymy. Tu jednak mamy sporą dozę akcji z Peterem i jego klonem i kto takie rzeczy lubi, nie będzie zawiedziony.



White Elizabeth B. Joanna Śliwa Fałszywa hrabina

„Fałszywa hrabina” to niezwykła opowieść o Józefie Janinie Mehlberg – żydowskiej matematyczce, która podczas II wojny światowej, posługując ...