I kolejna manga wielkiego Urasawy trafiła na polski rynek. Wybitny to twórca, dla mnie osobiście nawet jeśli nie w piątce najlepszych mangaków (bo konkurencja duża, acz i tak ma wielkie szanse się w niej znaleźć) to już w dziesiątce najlepszych na pewno. A ta manga… co tu dużo mówić, jest dokładnie tak samo rewelacyjna, jak pozostałe tytuły autora wydane po polsku.
Mangi Urasawy to takie mangi, o których złego słowa nie da się powiedzieć. Ręka by mi uschła, jakbym spróbował. Ten gość robi takie historie, że czyta się je z wypiekami na twarzy, strony przewraca drżacymi z emocjami rękami i po skończeniu narzeka się jedynie na to, że chciałoby się już więcej, bo za każdym razem dawka jest za mała, a przecież dostajemy ją w podwójnej grubości tomach (cała seria „Billy Bat” wyjdzie po polsku w dziesięciu takich zbiorczych częściach, zamiast oryginalnych dwudziestu).
Dlaczego? Bo Urasawa mistrzowsko operuje tu wszystkim. Świetnie kreśli postacie, doskonale wnika w ich umysły i charaktery, perfekcyjnie wywołuje i wyzwala emocje i uczucia, wyśmienicie prowadzi akcję i buduje wspaniały klimat. A to już samymi tylko słowami, rozmowami, opisami. Rysunki jeszcze to podkreślają, a rysuje też po mistrzowsku, z wielkim wyczuciem, własnym stylem i doskonałym operowaniem możliwościami, jakie posiada, z perfekcyjnym wyważeniem czerni i bieli, wiedząc kiedy zaatakować czymś mrocznym, a kiedy dać wybrzmieć choćby minie postaci. Rewelacja, po prostu rewelacja. Piękna rzecz, pięknie wydana. Bierzcie w ciemno, jak wszystko z nazwiskiem tego mangaki na okładce.