Mignola – z pomocą kolegów – stworzył tu kolejny w swej karierze komiks lovecraftowy. Stare to już dzieło, sprzed ćwierć wieku, ale nadal atrakcyjne. Może nie jakoś genialnie spełnione, ale naprawdę dające radę. Komiks nosi tytuł „Jenny Finn”.
Na londyńskie doki pada blady strach, kiedy pojawiają się dziwaczne potwory i znajdowane są zwłoki ze śladami macek. Śmierć zbiera coraz większe żniwo i rodzi się pytanie: jaki związek z groźnymi i zagadkowymi zjawiskami ma tajemnicza dziewczynka, która pojawiła się znikąd? Gdy o morderstwa oskarżony zostaje niewinny człowiek, grupa Londyńczyków postanawia zorganizować seans spirytystyczny, lecz czy pozwoli on zidentyfikować zabójcę i znaleźć odpowiedzi na liczne pytania?
Fabuła prosta, choć czasem chaotyczna, bo sprawiająca wrażenie, jakby nie wszystkie motywy mogły tu dobrze wybrzmieć, to klasyczny lovecrafatowski horror. Są morskie stworzenia, są religijnie wierzenia, jest zło albo dobro, albo coś ponad tym, co schodzi między nas i… No i tak to się kręci. Wszystko to złożone jest ze znanych i typowych zagrań i motywów. Nic odkrywczego tu nie ma, komiks czyta się w kwadrans właściwie, ale przyjemnie, nastrojowo, a fajnie wiktoriańskim klimatem i brudem. Przyjemna szata graficzna może nie jest tak super, jakby była, gdyby to Mignola ją zrobił, ale daje radę, a świetne wydanie dopełnia całości. Więc kto Mignolę lubi, może a nawet powinien. Fajny horror. Lekki, prosty, ale trafiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz