Czasem w historiach, które bawią się konwencją, można znaleźć coś ciekawego. Ma to miejsce w moim odczuciu w serii „Batman Death Metal”, a przed sobą mam już czwarty tom tego cyklu.
O komiksie możemy przeczytać, że:
Plan Supermana, Batmana i Wonder Woman na pokonanie Perpetui nie powiódł się – nawet przy pomocy Lexa Luthora, Lobo i Ligi Sprawiedliwości z Nightwingiem na czele. Co gorsza, Najmroczniejszy Rycerz zdobył wystarczającą ilość energii antykryzysu, aby przekształcić wszystko, co istnieje, w Multiwersum, Które się Śmieje. Bohaterowie nie mają dużego wyboru: muszą przywrócić wszystkie wersje przeszłości, jakie istniały, albo zginąć. Czy to koniec multwiersum, jakie znamy? Jaki kształt przybierze, kiedy rozegra się ostateczna bitwa?
W końcu doczekaliśmy się ostatniego tomu death metalu. Wielki – dosłownie i w przenośni – event od DC nareszcie dotarł do finału. Finału epickiego i pełnego akcji, chociaż jednocześnie wypełnionego często przesadzonymi pomysłami. Jak w poprzednich tomach tak i w tym przeważają dodatki. Głównych zeszytów jest mało, bo w zasadzie tylko dwa. Wszystko dzieje się więc na obrzeżach, ale zmierza do jasnego finału. Finału, który w założeniu ma zmienić wszystko. Zmienia zaś, jak zawsze w tego typu przypadkach stosunkowo niewiele, ale jest całkiem udany. Dobre wariacje na temat bohaterów, dobra akcja, świetne rysunki gwarantują udaną rozrywkę, nawet jeśli nie do końca spełnioną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz