Diuna to powieść, którą się albo kocha, albo nienawidzi. Science fiction czystej wody, zabierające nas na wyprawę na planetę, gdzie historia – można rzec – potoczyła się inaczej i wciąż tkwi na innym poziomie rozwoju – bliskim, a jednocześnie dalekim. Doskonały przykład dzieła, które czyta się od deski do deski i na długo zostaje w pamięci. Dla mnie numer jeden w fantastyce. Jednak czytałem tylko powieści wydane przez samego Herberta. Nigdy nie czytałem dzieł tworzonych przez jego syna i Andersona. Przyszła pora i na to. A pierwszą powieścią tego duetu jest dla mnie „Diuna. Książę Kaladanu”.
O książce możemy przeczytać, że:
Leto Atryda, książę Kaladanu i ojciec Muad’Diba. Wszyscy wiedzą o upadku i wzlocie jego syna, natomiast niewiele wiadomo o nim, spokojnym władcy Kaladanu, i jego partnerce, ani o tym, jak książę niewiele znaczącej planety zaskarbił sobie względy imperatora i wzbudził gniew rodu Harkonnenów, wchodząc na drogę, która przywiodła go do śmierci. Oto ta historia.
Czyta się dobrze, akcja i bohaterowie mogą się nam spodobać. To przecież nowa opowieść o świecie, który zachwycił cały świat. Na pewno sięgnę po kolejny tom i być może po inne powieści duetu o pustynnej planecie Arrakis, bo powstało tego nad podziw sporo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz