Twórca „Lanfeusta z Troy” wraca z nową serią. Fajnie. Tym razem rzecz jest bardziej klasyczna, bardziej typowa, ale nadal bardzo, bardzo dobra. Komu odpowiada heroic fantasy o ratowaniu wszystkiego, ale takie lekkie, a zarazem brutalne, gdzie bohater wybraniec, mocni wrogowie i ładne kobiety, może śmiało poznać.
Co tu dużo mówić, twórcy tej serii nie bawią się w odkrywanie nowych fantastycznych lądów, chcą się po prostu dobrze bawić odtwarzając motywy, które doskonale znają i ta zabawa udziela się nam. Tak to wygląda. czy to źle? Nie, bo nawet jeśli nie znajdujemy tutaj nic nowego, całość czyta się lekko i przyjemnie. Sprawnie napisana rzecz, z dobrą akcją i sporą dozą uroku. Bardziej to takie męskie fantasy – czego innego spodziewać się po tym scenarzyście, prawda? – ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, bo kto gatunek lubi, znajdzie coś dla siebie.
Tylko trochę szkoda, że szata graficzna to jednak nie drugi „Lanfeust”, bo niezła jest, ale… No trochę niewprawna mam wrażenie, trochę czasem coś tu zgrzyta, nie do końca wpada mi w oko, ale i nie jest zła. Po prostu liczyłem na coś lepszego, acz chociaż i tu co prawda nie ma żadnego novum, takie ilustracje zawsze nieźle się sprawdzają i pasują, nawet jeśli nie zawsze są jakieś super. Super za to jest wydanie, a całość warto polecić. Oczywiście „Lasy Opalu” to zaledwie pierwszy tom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz