czwartek, 7 listopada 2024

All Eight Eyes. Tom 1 Foxe Steve Kowalski Piotr

 


Niezły, doceniony scenarzysta plus polski rysownik, razem w horrorze. Czyli coś, co rodzimych miłośników grozy na pewno zaciekawi. Czy jest to jakaś super seria? Nie, ale dostarcza niezłej rozrywki. Choć inni nasi rodacy za wielką wodą, jak Kudrański w „Spawnie” czy Pawlak w „Toshiro” poradzili sobie lepiej i zaserwowali lepsze rzeczy, niż Kowalski. Ale to już inna bajka.


 



Ten horror sprawi, że będziecie się bali chodzić po zmroku! W zapomnianych zaułkach Nowego Jorku stwory ciemności polują na ludzi, których społeczeństwo zostawiło własnemu losowi. Vin Spencer wyleciał ze studiów i teraz kroczy przez życie w otępieniu wywołanym przez imprezy i narkotyki. Pewnej strasznej nocy spotyka włóczęgę toczącego brawurową wojnę z ośmionogimi monstrami czającymi się w mrokach wielkiego miasta. Czy teraz także dla Vina rozpoczną się łowy na potwory? Fabularnie rzecz, jak to horror, jak to taka tematyka, prezentuje prostą, niewymagającą opowieść. Czerpie w tym coś z miejskiej legendy, nie stawia jednak na mrok, klimat i niepokój, nastrój grozy nie interesuje tu twórców tak bardzo, jak iście filmowa akcja. Ale nie zmienia to faktu, że album czyta się całkiem przyjemnie. Właściwie to płynie się przez niego, bo dialogów jest tu w zasadzie niewiele, a wszystko starają się opowiadać obrazy.


 


No i te obrazy też są niezłe, ale… Ja z Kowalskim mam taki problem, że nieważne co robi w Stanach, ma to momenty, ale nie kupuje mnie jako całość. Uwielbiałem go, jak w prostszy, ale skuteczniejszy sposób rysował swoje rzeczy pokroju serii „Gail” (taki stary jestem, że pamiętam jak debiutował…), ale kiedy zaczął dla amerykańskich wydawców, jakby stracił część swojego charakteru, uroku i talentu, więc nie ważne, czy robi „Batmana”, „Hulka” czy takie rzeczy, jak tutaj, czegoś mi brakuje. Może za dużo tu typowo amerykańskiego, komputerowego koloru? Może za wiele uproszczeń i pośpiechu? Nie jest źle, ale mogłoby być o wiele lepiej.


 

Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964. Kaczogród Barks Carl

 Już coraz bliżej końca wydawania „Kaczogrodu” jesteśmy. No i chociaż już tyle za nami, nadal jest to świetne, znakomite i w ogóle. Dla dużych, dla małych, no dla każdego i dla wszystkich. I wiadomo, co mówią, że jak coś jest dla wszystkich to dla nikogo, ale w tym wypadku tak nie jest i każdy będzie z tego dzieła zadowolony.


 




Niniejszy album zawiera komiksy Carla Barksa z roku 1964. Tytułowy komiks ma dziesięć stron, czyli objętość najczęściej spotykaną w dorobku Barksa. Niemniej do tego zbioru trafiło aż siedem dłuższych opowieści. We wszystkich główną rolę odgrywa Sknerus, który musi wyjść zwycięsko ze zmagań z rozmaitymi przeciwnikami, a czasem także z własną niefrasobliwością. Najbogatszy kaczor świata mierzy się nie tylko ze swoimi największymi przeciwnikami: Braćmi Be („Zielona sałata"") oraz Magiką de Czar („Różne oblicza magii""), ale też z mniej znanymi, choć równie bezwzględnymi antagonistami. Źródłem jego kłopotów bywa także rodzina – Sknerus jest o małe piórko od utraty znacznej części swojego majątku za sprawą nieziemskiego szczęścia Gogusia („Królestwo za słonia"") i niecnego pomysłu Donalda („Oszczędny rozrzutnik""). W komiksie „Poczta międzyplanetarna"" kaczy miliarder występuje z kolei w nietypowej dla siebie roli doręczyciela przesyłek. W tomie nie zabrakło również krótszych historii rozgrywających się w Kaczogrodzie, w których oprócz Donalda i siostrzeńców pojawiają się między innymi Daisy, Diodak oraz sąsiad Jones.


 


Tom to naprawdę udany. Tak w skrócie. Ani lepszy od poprzedniego, ani gorszy, po prostu znakomity, jak cała seria. Jeśli chodzi o środek to z jednej strony jest ten „Kaczogród” albumem zróżnicowanym, z drugiej bardzo spójnym i interesującym. Zabawa jest udana, historyjki wciągają – mniej lub bardziej, ale nie schodzą poniżej bardzo satysfakcjonującego poziomu – i śmieszą, a całość bywa pouczająca i dostarcza konkretnej rozrywki zarówno na krótką chwilę, gdy mamy czas pochłonąć jedne lub dwa komiksy, jak i dłuższy czas, kiedy połykamy tomik od deski do deski. Czyli, jak zawsze, cóż tu innego można rzec?


 


Ilustracje tradycyjnie są mega miłe dla oka. Prosta, cartoonowa kreska, barwna prosta, ale skuteczna kolorystyka. Do tego mamy też dobre wydanie. 250 stron komiksu w kolorze, w twardej oprawie, na papierze kredowym w cenie okładkowej niespełna 90 zł może nie jest niczym najtańszym, ale z drugiej strony album wat jest każdej złotówki. A ważniejsze jest to, ze dostajemy tu rzecz naprawdę dobrą. Polecam więc, jak zawsze. Uwielbiałem kaczki i myszy, jako dziecko, uwielbiałem jako nastolatek, uwielbiam też nadal i to się nie zmieni. A ta seria to najlepsze, co mają do zaoferowania.


Powrót Kal-Ela. Superman Taylor Tom Williamson Joshua Perkins Mike

 



Więc tak: Superman wraca. Zaskoczenie?Rzecz wiadoma od samego początku, a im usilniej Johnson starał się nas przekonać, że jednak Superek polegnie i tym razem na dobre, tym mocniej wiedziało się, że nic z tego. Nie tacy, jak on już próbowali i nawet Alan Moore nie był w stanie sprawić, bym uwierzył, że uśmierci Człowieka ze Stali. No a teraz dostajemy crossover superowych serii ukazujących jego powrót. I jest nieźle. Nic to szczególnego, ale Taylor podnosi poziom całości.


 



Po heroicznej rewolucji, której przewodził na Świecie Wojny, Człowiek ze Stali powraca na Ziemię silniejszy niż kiedykolwiek! Kiedy on i Steel łączą siły, by uczynić Metropolis prawdziwym Miastem Jutra, na horyzoncie pojawiają się dwaj dobrze znani Supermanowi łotrzy... i mają własne plany. Ponadto Kal-El spotyka się z Mrocznym Rycerzem, Jimmym Olsenem oraz Ligą Sprawiedliwości. Jon Kent cieszy się z powrotu ojca, jednak jego radość nie trwa zbyt długo, ponieważ chłopak staje się celem tajemniczego Red Sina, zdolnego do niemożliwego: zranienia obu Supermanów! Wszystkie te wydarzenia prowadzą do tajemniczego Projektu „Zamroczenie"", który odmieni życie Supermana na zawsze!


 



Dwóch przeciętnych mocno scenarzystów i jeden niezły, serwuje nam tom, który wypada całkiem do rzeczy. To zwieńczenie tego, co w obu supermanowych seriach dostępnych na polskim rynku działo się od kilku tomów, a jednocześnie nowy początek. Kolejny w ostatnim czasie, ale całkiem udany. To raczej taka rzecz stricte dla fanów, prosta, szybka, niewymagająca, oparta na wszystkim znanych schematach, ale kto lubi, może sięgnąć.


 



Graficznie nie jest źle. Całkiem niezła, typowa robota. Ot taki typowy właśnie, współczesny komiks, jakich wiele. Miał być trochę eventowy, ważny i w ogóle, ale wyszedł crossover, jak każdy poprzedni numer, odkąd skończył się run Bendisa. Rzecz skierowana właściwie dla zagorzałych fanów albo nowych czytelników, którzy nie są zbytnio z serią obeznani i te wszystkie schematy tak mocno nie rzucają się im w oczy, jak starym wyjadaczom komiksowego chleba.


Człowiek Nietoperz z Gotham. Batman. Tom 2 Zdarsky Chip Hawthorne Mike Mendonca Miguel

 


Każdy twórca biorący się za jakąś kultową, ciągnącą się latami serię, zawsze stara się zrobić dwie rzeczy: zabawić się konwencją i motywami kultowych historii oraz wprowadzić coś swojego, co pozwoliłoby mu zostać zapamiętanym na dłużej. Zdarsky te dwie pieczenie stara się upiec na jednym ogniu niniejszej opowieści i nieźle mu to wychodzi.


 Batman budzi się w nieznanym Gotham. Przemierza ulice świata, w którym nie istnieje ani Mroczny Rycerz, mogący go uratować, ani Joker, mogący mu zagrozić... A przynajmniej tak mu się wydaje. Tajemnicza postać znana jako Red Mask rządzi tym miastem i chce śmierci Bruce’a Wayne’a! Gdy Tim Drake szuka Batmana w multiwersum, szaleństwo człowieka w czerwonej masce zaczyna zagrażać nie tylko Zamaskowanemu Krzyżowcowi, ale także celowi jego życia!


 



Batman budzący się w Gotham, które nie jest Gotham, jakie znał? Nic z tego, co go definiowało, nigdy się nie wydarzyło? Nie ma wrogów, których znał, brakuje tylu elementów, które do tworzyły? Standard. Właściwie ile to już było razy, kto to wie. Nie tylko w Batmanie, bo to stały motyw superhero, ale w samym Gacku w ostatnich latach pojawił się parę razy (nie będę mówił gdzie, bo niekiedy to ważny element historii i tego, co z niej wynika, ale chociażby taki „Ostatni rycerz na Ziemi” jest na to doskonałym przykładem, a nie jedynym). Teraz, ten motyw znany głównie z elseworld, wraca w głównej serii i nieźle jest, acz nie jest to coś, co by powaliło na kolana.


 



Fabularnie jest dobrze wykonana, ale typowa robota, z nowym wrogiem na czele. Kreacja postaci, jak i cała reszta, jest rzetelna, ale znajoma: ot posklejano tu kilka batkowych motywów, ale sami musicie to odkryć. Akcja dobra, dialogi przyjemne, tempo dobre. Czyta się to szybko i przyjemnie, większych zaskoczeń nie ma, ale zawodu też. Bardzo ładna szata graficzna dopełnia całości, podkręcając klimat i wrażenia. A wydanie, jak zwykle staranne i bez zarzutów, stanowi kropkę nad „i”.


      W skrócie: fani będą zadowoleni.


Batman: Nawiedzony Rycerz Tim Sale Jeph Loeb, Tim Sale


Ta historia na polskim rynku debiutowała dokładnie ćwierć wieku temu, w czasie trudnym dla Batmana i amerykańskiego komiksu w naszym kraju w ogóle. TM-Semic rok wcześniej zlikwidowało większość regularnych serii, w tym przygody Człowieka Nietoperza, nowe komiksy nie ukazywały się w terminie, a losy wydawcy były coraz bardziej niepewne. I wtedy nagle pod koniec 1999 roku do kiosków trafił ten tom. Bez większego szumu, bez wielkich słów, a te mu się należały, bo to jeden z najlepszych Batmanów nie tylko jakie wypuściło TM-Semic, ale i jeden z najlepszych w ogóle i nawet w tak okrojonej formie, w jakiej zagościł na rynku po raz pierwszy. A teraz powraca, po raz kolejny i po raz kolejny w pełnym wydaniu – TM-Semic wycięło dobre jedną trzecią materiału… - i w pięknej edycji.


 


Tuż przed Halloween dochodzi do serii porwań dzieci, które uciekły z domu. Jednym z nich jest adoptowana córka Gordona, Barbara. Batman wyśledza sprawcę, Szalonego Kapelusznika, ale postrzelony przez niego w głowę, zaczyna przeżywać koszmar. Walcząc ze wspomnieniami śmierci rodziców i fizyczną słabością, podejmuje się powstrzymania szaleńca. Ale to nie koniec jego problemów. Nie dość, że na jego drodze pojawi się też i Pingwin, to jeszcze nocą czeka go wizyta duchów, które na zawsze mogą odmienić jego krucjatę i jego samego.


 



„Batman: Halloween” znany jako „Batman. Nawiedzony Rycerz”, to wielkie dzieło, bez dwóch zdań. Inspirowane „Alicją w krainie czarów”, „Opowieścią Wigilijną” i opowieściami Franka Millera o Mrocznym Rycerzu , zachwyca właściwie na każdym kroku. Szczególnie tych, którzy kochają Batmana jako mrocznego, opętanego rządzą zemsty człowieka balansującego na granicy szaleństwa. Rewelacyjny scenariusz, który kontynuuje zaczęta przez Millera w „Roku pierwszym” dzieło przybliżenia nam demonów Bruce'a Wayne'a (dlaczego matka Bruce'a założyła do kina słynne korale, czemu Batman tak nienawidzi Kapelusznika...), stanowi kawał klimatycznego horroru / thrillera / kryminału, gdzie zgrane motywy zyskują nowe życie. Odpowiednie tempo akcji i znakomite uchwycenie charakterów postaci dopełnia całości w rewelacyjny sposób.


 


Do tego mroczne ilustracje Tima Sale'a, które po prostu genialnie oddają klimat Gotham. Ale Gotham mrocznego, niczym z kina noir, zasnutego dymami i mgłą, rozświetlonego blaskiem ognia i błyskawic. Nic dziwnego, że komiks pokochali czytelnicy (i to tak, ze stał się wstępem do kariery Jepha Loeba i Tima Sale’a, pozwalając im zrealizować jeszcze lepszą dylogię „Długie Halloween” / „Mroczne zwycięstwo”) ale też i krytycy, którzy umieścili go na liście 100 najlepszych komiksów w historii. Cudo. Kto jeszcze nie czytał, a komiks ceni sobie jako medium, niezależnie od występujących w nim postaci, niech jak najszybciej nadrobi ten błąd. Świetna rzecz, jeszcze lepsza w tym pełnym wydaniu. Idealna do czytania w Halloween, akurat na ćwierćwiecze premiery pierwszego rodzimego, niepełnego wydania.


piątek, 4 października 2024

Hill House Comics. Lodówka pełna głów Rio Youers Tom Fowler



Był „Kosz pełen głów”, jest „Lodówka”. Też pełna czerepów. Świetny komiks Joe Hilla sprzed kilku lat doczekał się właśnie kontynuacji, co prawda już bez udziału tego pisarza, który swoim nazwiskiem sygnuje całą linię wydawniczą, ale nadal w bardzo przyjemny sposób podaną.


 


Mordercza kontynuacja przeboju Hill House Comics – „Kosz pełen głów”! Tajemniczy topór, który podczas huraganu z 1983 roku rozpętał pandemonium na Brody Island, od roku spoczywa na dnie zatoki, ale nic o takiej mocy nie może pozostać ukryte na zawsze. Calvin Beringer i Arlene Fields, para spędzająca wakacje na wyspie, poznaje mroczną stronę Brody Island, kiedy ich plażowanie kończy się odkryciem czegoś o wiele ostrzejszego niż morskie szkło.




 Stephen King. Znacie go, prawda? Z komiksem może jakoś się nie kojarzy, ale jednak – poza kilkoma adaptacjami jego powieści, na rynku opowieści graficznych pojawił się też z albumami do których pisał scenariusze. Tak samo jego syn, Joe Hill, też pisarz, też autor operujący podobnym stylem i tematyką, który komiksową serią „Locke & Key” dał prawdziwy popis, a potem stworzył własną linię wydawniczą z komiksowymi horrorami, do której stworzył dwie opowieści. Każda samodzielna, zamknięta… Aż do teraz, bo pierwsza z nich doczekała się właśnie kontumacji i…


 




No i mamy tu świetną rozrywkę, wartą polecenia wszystkim miłośnikom opowieści z dreszczykiem. Tak, jak Hill mocno czerpał z grozy typowej dla lat 80., podlanej współczesnymi motywami i nawiązaniami do prozy ojca, tak jego kontynuatorzy też pozostają w klimatach przedostatniej dekady XX wieku, tak dobrej dla horrorów. I fajnie im to wychodzi. Wiadomo, Hill zrobił to lepiej, nie przeczę, ale Rio Youers godnie podejmuje rękawicę i robi coś, co daje radę. Może to wszystko nie straszy, bo i poprzednie komiksy też nie straszyły – nie miały czym, akurat opowieści obrazkowe nie są w stanie tego robić, bo ani nie mają elementu zaskoczenia znanego z filmów, ani nie działają tak na wyobraźnię, jak powieści. Ale zadowalają atmosferą, akcją i puszczeniem oka do miłośników grozy. Po prostu dobra, bardzo fajnie zilustrowana w swej oszczędności i prostocie rzecz, którą warto poznać, jeśli czytaliście poprzedni tom. Dwa lata czekaliśmy na nowe horrory z tej linii wydawniczej, ale warto było.


 

Joker. Świat METIN AKDÜLGER, Brad Anderson i inni

 


Był „Batman: Świat” (jakieś trzy lata temu), czyli zbiór krótkich historii z Batmanem zrobionych przez twórców z całego świata i w realiach ich rodzimych stron, teraz jest „Joker: Świat”, czyli to samo, ale z uśmiechniętym bandziorem w roli głównej. I podobnie jest pod względem poziomu, czyli nieźle, czasem fajnie, acz nie zawsze w do końca spełniony sposób.


 


Co robi Joker podczas wakacji w Hiszpanii? W jaki sposób inspiruje naśladowców, tworząc swoje duplikaty w Czechach i Meksyku? Dzięki czemu kameruński Joker znajduje inspirację? Tylko najlepsi scenarzyści i rysownicy z rozmaitych krajów mogą udzielić odpowiedzi na te pytania. Przedstawiamy wyjątkowe historie obracające się wokół jednej z najbardziej fascynujących postaci w popkulturze.



 


Zasada jest taka sama: różni autorzy z różnych stron świata prezentują swoje wizje. Polskę znów reprezentuje Kołodziejczak i znów mam wrażenie, że jego historia jest mocno pretekstowa i wymyślona jakby na szybko. Reszta? Cóż, najlepiej wypadają tu dwa komiksy – Johnsa i Rubina, reszta jest raczej przeciętnymi ciekawostkami. Poza tym w odróżnieniu od poprzedniego tomu, tego z Batkiem, „Joker” nie ma artystów, których można by nazwać mistrzami. Ba, niewielu z nich jest znanych, poza wspomnianymi można jeszcze wymienić Faboka (no tego każdy fan DC kojarzy), Peraltę i… No właśnie, poza Miyagawa (ten od mangi o Supermanie) czy Gotou (manga „Joker”) są jakoś na naszym rynku kojarzeni, ale ledwie co i raczej przez fanatyków, niż fanów komiksów. I tyle. W skrócie: komiks ciekawostka. Rzecz dla wiernych fanów. Przyjemnie, różnorodnie zilustrowana, ale jako ogół raczej pretekstowa i pozbawiona prawdziwych perełek, chociaż nadal niezła.


Armada. Philippe Buchet, Jean David Morvan

 


Szósty tom „Armady” jest trochę okrojony, bo tym razem dostajemy tylko trzy albumy, ale niewiele to zmienia, bo sam komiks fabularnie i graficznie jak zawsze jest świetny. No i w końcu dogoniliśmy oryginalne wydanie. Navis zawsze staje po stronie słabych i prześladowanych, dlatego zajmie się rozwikłaniem sprawy lukratywnego przemytu istot ze świata dotkniętego katastrofą. Potem pozna ponurą tajemnicę swojej mocy natychmiastowego przechodzenia przez teleportale. A w końcu stanie przed szansą odnalezienia innych ludzi!

 


Armada” w tym tomie w zasadzie się domyka, ale też nie do końca. Wciąż zostaje nam tu parę pytań i kwestii, oraz zapowiedzi sporych wydarzeń na przyszłość. Co nie zmienia faktu, że dobrze jest, fajnie, że… No nie chcę tu za wiele zdradzać, ale Navis, jak zawsze pokazuje na co ją stać oraz, że niezmiennie pozostaje fajnie skrojoną bohaterką. Więc działa i robi to, co właściwe. A my z czytania o tym mamy kupę frajdy, bo jest i sensacyjnie, i przygodowo, i kosmicznie, i w stylu fantasy, to znów bardziej zaawansowanym technologicznie. Rozrywka jest udana, widowiskowa, dynamiczna, a jednocześnie ekipa sięga po elementy zaangażowane, jak tematyka migracji, wojna, wielka polityka, i równie wielkie korporacje, przez które cierpią ci mali. Czasem sztampowo, czasem typowo, ale jednak bardzo, bardzo fajnie.


 


Także graficznie. Bo ta kreska, te detale, całe to wykonanie robią wrażenie, wpadają w oko, zachwycają. Rysunki są wyraziste, dopracowane, mimika postaci doskonała, różnorodność, barwne bogactwo ras, technik, światów… No super jest to wszystko na każdym poziomie i w każdym calu. I do tego ładnie wydane. Szkoda tylko, że Egmont nie zaczekał i nie wrzucił do albumu kolejnej części przygód Navis, ale cóż, jest, jak jest, a jest bardzo fajnie i chciałoby się więcej. W skrócie: „Armada” to wciąż jedna z najlepszych serii SF i mimo upływu czasu nadal nie traci na jakości.

niedziela, 15 września 2024

Amazing Spiderman. Porwana sieć Nick Spencer Mark Bagley

 


Kolejny tom Spider-Mana w końcu nieco domyka wątek Kindreda. Nieco, bo po tak otwartym zakończeniu, jak mieliśmy ostatnio, można się było spodziewać czegoś epickiego i konkretnego, a jest prosto, szybko i bez fajerwerków. Ale czyta się to całkiem nieźle.


 

O komiksie możemy przeczytać, że:

Co prawda Norman Osborn i Wilson Fisk wspólnie pojmali Kindereda, ale czy im obu przyświeca ten sam cel? I czy mogą sobie nawzajem zaufać? Chyba trudno o mniej dobraną parę… Tymczasem grzechy wchłonięte przez Zjadacza Grzechów wróciły do swoich gospodarzy. A do drzwi fundacji cioci May niespodziewanie zapukał Martin Li, którego śladem podąża Pan Negatyw. Wszystko wskazuje na to, że Spider-Man znów będzie miał pełne ręce roboty. 

 


Ten tom to z jednej strony domknięcie pewnego etapu wątku z Kindredem, chociaż ten jeszcze powróci, a z drugiej otwarcie nowego wątku, tym razem z Martinem Li. No i oba wypadają, jak to u Spencera – podobne rzeczy już były, były lepiej, były gorzej. Teraz jest w formie bardziej przegadanej, starającej się nas zaskoczyć, zaciekawić i całkiem nie najgorzej to wychodzi. Ale zachwytów nie ma. Graficznie też. Jest typowa robota, całkiem fajna dla oka, ale artyści nie mają szansy pokazać, co potrafią w tej fabule. Tak czy inaczej jednak całkiem przyzwoity numer serii. Lepszy, niż to, co działo się w niej w ostatnich paru albumach. choć i tak to rzecz stricte dla fanów.


Superman syn Kal - Ela. Bitwa o Gamorrę Tom Taylor Clayton Henry i inni

 


Finał przygód syna Supermana. I dobrze, bo seria może i spoko, może i całkiem fajnie się ją momentami czytało, ale jednak jakoś zabrakło elementów, które wywołałyby u mnie mocniejsze zaciekawienie czy wciągnięcie. Ot finał superbohaterskiej serii, w której, jak w każdym superhero, wielka stawka, wielkie zagrożenie, a jednak tego nie było za bardzo czuć.


 



O komiksie możemy przeczytać, że:

Jonathan Kent stawił czoło wielu wyzwaniom na drodze do zostania Supermanem, lecz co zrobi, gdy będzie musiał się zmierzyć z wybuchowym zagrożeniem ze strony metaludzkich bomb? Jon i jego chłopak, dziennikarz Jay, muszą rozwikłać tajemnicę „Przebudzenia” i zmierzyć się z ogromnym zagrożeniem, za którym stoi dyktator Henry Bendix. Jeśli zawiodą, superbohaterów ze świata DC czeka zagłada. Zagadkowa bohaterka zwana Śniącą przewiduje koszmarny wynik nadchodzącego starcia... Czy ta przepowiednia pomoże Supermanowi uniknąć straszliwego losu? Wszystkie drogi prowadzą do Gamorry


 



Jak pisałem na wstępie, wydarzenia wielkie, ale emocje już nie. bo wiadomo, nic naprawdę ważnego z tego nie wyniknie, bo może i uniwersum jest stawką, ale to uniwersum stawką jest tak często, że już nikogo ono nie obchodzi. A postacie, na których rzecz powinna się skupić, jednak nie mają takiej głębi, jakiej można by oczekiwać. Co nie zmienia faktu, że akurat ten numer czyta się całkiem szybko i do rzeczy. Po prostu miało to być coś wielkiego, a jest jak wiele innych komiksów tego typu.

I graficznie jakoś tak za barwnie, za kolorowo, z prostą kreską, którą ma dopełnić kolor, ale ten kolor przesadza. Wszystko jakoś tak bije po oczach, wprowadza pewien chaos. Mogło być o wiele lepiej, choć ogół i tak nie wypada gorzej, niż druga seria, tym razem o klasycznym Supermanie. Ale jednak to już nie taka fajna rozrywka, jak wcześniej.

poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Rafał Kosik Felix, Net i Nika


FNiN. Książka? Film? Dodatki pokroju notatnika? Wszystko to, ale przede wszystkim fenomen. Bo Kosikowi udało się to, co w zasadzie niemożliwe – w czasach, w których młodzież coraz mniej czyta, stworzył wielki hit, który na rynku jest od dokładnie 20 lat i wciąż ma się świetnie. Teraz wyszedł nowy, jubileuszowy tom i chociaż jest inaczej, nadal jest dobrze.


 


Losy serii są, jakie są. W 2004 roku ukazał się jej pierwszy tom, który miał być tomem jedynym i była to rzecz specyficzna. Raz, że fabuła i bohaterowie to taki trochę swojski „Harry Potter” – bardziej SF, bardziej technologicznie, niż fantasy czy urban fantasy, ale wspólnych punktów miało to tyle, że nie dało się nie dostrzec podobieństw (a tu nasuwa się pewna parabola, bo przecież Rowling, na tym samym schemacie budując opowieść, stworzyła hit i fenomen, który przywrócił wiarę w to, że młodzi jeszcze będą czytać, gdy wszyscy wieszczyli upadek czytelnictwa). Poza tym było to połączenie krótkich historii, opowiadań właściwie, splatających się ostatecznie w powieść.


 


A potem były kolejne, Kosik miał takie tempo, że do roku 2012 powstało dziesięć książek i film, seria zgarnęła nagrodę od PS IBBY (Mały Dong „Dziecięcy Bestseller roku 2007”), jak podaje wikipedia i nie zwalniała tempa przez kolejne trzy lata, zanim chyba dopadło autora zmęczenie materiału, bo na kolejne tom czekali czytelnicy aż trzy lata, a na jeszcze następny cztery. Raz, że to wyczyn naprawdę konkretny, bo w takim tempie wypuszczać hity i trzymać ich poziom mało kto potrafi, dwa, że ten nakręcony film to coś niezwykłego, bo nawet teraz fantastyka z efektami specjalnymi jest rzadkością, a wtedy to już w ogóle niemal się nie zdarzała, co świadczy tylko o popularności i potencjale serii.


 A seria jest po prostu świetna. Największym jej plusem wprost bajeczna wyobraźnia pisarza. Jednocześnie swoje wyobrażenia przedstawia tak, że wierzymy w każde jego słowo. Dla młodego czytelnika, ważnym aspektem może także być ciekawie i zabawnie przedstawione życie uczniowskiej braci.

Nie ma co, to jedna z najświetniejszych serii dla młodszych czytelników jaka powstała. Przyjaźń, miłość, fantastyczne przygody. Dodatkowo autor puszcza oczko do starszego czytelnika, nawiązując do różnego rodzaju postaci, czy wydarzeń z szeroko pojętej popkultury. Tylko czytać, nikt nie powinien się nudzić podczas lektury, to pewne. A najlepsze tomy, takie jak dwutomowy „Felix, Net i Nika oraz Świat Zero” czy „Teoretycznie Możliwa Katastrofa” pokazywały po prostu mistrzostwo w opowiadaniu historii. Świetne pomysły, nieważne czy Kosik idzie w klimaty cyberpunku, podróży w czasie, przygodowej akcji rzucającej bohaterami po całym świecie, alternatywnych rzeczywistości (ciekawe ukazanie Polski, której losy potoczyły się inaczej) czy horroru, świetnie odnajduje się w tym wszystkim, wypełnia to faktami, ciekawostkami i wiedzą, a jednocześnie robi to szybko, lekko i przyjemnie, ale bez infantylności, która odrzuciłaby dorosłego odbiorcę. 

A najnowszy tom to eksperyment, bo Kosik co prawda napisał, ale tylko jeden długi tekst, reszta to opowiadania zrobione przez fanów. I wiadomo, najlepsze jest to, co kosikowe i tego się nie da inaczej określić, ale wybrano tu teksty naprawdę na poziomie, dostarczające przyjemnej rozrywki dla każdego. Więc warto. Warto ten tom, warto całą serię no i warto każdą książkę i opowiadanie Kosika, bo on ma tego więcej – jak znajdował czas, na pisanie wszystkich tych innych dzieł i „FNiN”, a jednocześnie jeździł po świecie i zajmował się tym i owym, nie będę nawet próbował zgadywać. Ważne, że każdym z nich nas zachwycał, a „FNiN” chyba najbardziej.



 

All Eight Eyes. Tom 1 Foxe Steve Kowalski Piotr

  Niezły, doceniony scenarzysta plus polski rysownik, razem w horrorze. Czyli coś, co rodzimych miłośników grozy na pewno zaciekawi. Czy jes...