poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Sekrety pralni w Yeonnam-dong Kim Jiyun

 

Czy kiedykolwiek czuliście się tak, jakby świat was nie zauważał? Jakbyście przenikali przez życie jak para w pralni – niewidzialni, cisi, pełni emocji, które nigdy nie znajdują ujścia? Jeśli tak -  „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” to książka, która może was ukoić.

 

Nie ma tu wielkich dramatów. Nie ma wybuchów. A jednak czyta się ją jak rodzaj subtelnej terapii.

Z pozoru nic się nie dzieje… a jednak wszystko się zmienia.

 

Pralnia w Yeonnam-dong – dzielnicy Seulu znanej z kawiarni , vintage shopów i młodzieńczej energii – staje się miejscem spotkań zupełnie zwyczajnych ludzi. Wspólny mianownik? Samotność.

Porzucony zielony dziennik staje się przestrzenią, w której nieznajomi zostawiają swoje przemyślenia. Bez imienia, bez kontekstu – tylko szczerość.

 

I wtedy zaczyna się dziać coś pięknego. Ludzie czytają te słowa i… zaczynają reagować. Pomagają sobie, piszą odpowiedzi, szukają się w realnym świecie.

Bohaterowie mijani codziennie – i prawie nikt nie wie co noszą w sercu.

 

Kim Jiyun nie tworzy postaci „literacko spektakularnych”. Przeciwnie – są aż do bólu zwyczajni. I właśnie w tym tkwi ich siła.

 

Jest samotna studentka z zaburzeniami odżywiania. Jest rozwiedziony ojciec, który nie może porozumieć się z synem. Jest starsza pani, która przynosi do pralni więcej wspomnień niż ubrań.

I każda z tych historii zostaje z czytelnikiem na dłużej – właśnie dlatego, że brzmi prawdziwie.

 

Nie spodziewajcie się wielowątkowego thrillera. Tu nawet „akcja” – jak np. policyjne śledztwo w tle - -ma w sobie coś ze snu.

To książka bardziej o emocjach niż wydarzeniach. O tym jak bardzo potrzebujemy być zauważeni. I jak niewiele trzeba by poczuć się mniej samotnym – czasem wystarczy kilka słów napisanych na kartce w pralni.

Styl Kim Jiyun to coś pomiędzy haiku a pamiętnikiem. Krótkie, refleksyjne fragmenty. Z ero nadmiaru. Cisza pomiędzy zdaniami jest tu równie ważna jak same słowa.

 

Tłumaczenie – choć z angielskiego, nie z koreańskiego – zachowuje ten minimalistyczny rytm. Czasami miałem ochotę na więcej głębi językowej, ale może właśnie ta oszczędność była potrzebna? Jak biel wypranych ubrań – bez ozdób, ale czysta.

 

To nie jest książka dla każdego. Jeśli szukasz wyrazistych bohaterów i silnej fabuły – możesz poczuć się rozczarowany. Ale jeśli chcesz czegoś, co delikatnie cię otuli, co da ci przestrzeń na własne refleksje – „Sekrety pralni…” są jak ciepły ręcznik zaraz po suszeniu. Pocieszenie w najprostszej formie.


Lista marzeń Lori Nelson-Spielman


 Lori Nelson Spielman w swoim debiucie stawia na lekkość i emocjonalne ciepło, ale niestety – za cenę płaskiej, przewidywalnej fabuły i uproszczonych rozwiązań.

 

Główna bohaterka, po śmierci matki dowiaduje się po śmierci matki, że zamiast dziedziczyć fortunę, musi… zrealizować swoją listę marzeń z dzieciństwa. Ma  rok na spełnienie zadań, które sama kiedyś wymyśliła – jak np. adoptowanie psa, zakochanie się czy zostanie nauczycielką.

Ciekawie? Teoretycznie tak. W praktyce: realizacja pełna uproszczeń i fabularne skróty.

 

Każde kolejne „marzenie” Brett zostaje spełnione jak po sznurku – w idealnym rytmie narracyjnym, jakby książka miała listę emocjonalnych wzruszeń do odhaczenia. Nie ma tu prawdziwej nieprzewidywalności. Wiele momentów wydaje się wciśniętych na siłę: np. nowa miłość pojawia się akurat wtedy, gdy stara zawodzi – i oczywiście jest idealna.

 

Rozwój Brett to podręcznikowa transformacja z zagubionej kobiety do spełnionej nauczycielki z misją. Jednak ten rozwój odbywa się zbyt gładko, bez głębszych kryzysów, bez prawdziwych upadków. Wszystko się „udaje”. Nawet kiedy nie wychodzi, to wychodzi.

 

Partner naszej bohaterki to typowy, samolubny karierowicz  rodem z komedii romantycznej. Nowy obiekt uczuć? Czuły, lojalny, charyzmatyczny i … nudny. Przyjaciele? Więcej funkcji niż osobowości. Nie ma między postaciami prawdziwego napięcia ani dynamiki – a to zabiera historii wiarygodność.

 

Bohaterka podejmuje ogromne decyzje: rzuca pracę, przerywa toksyczne relacje, zmienia styl życie. Odbywa się to jednak bez realnych strat, kosztów czy ryzyka. Brakuje momentów, w których czytelnik naprawdę obawia się, że coś może się nie udać.

 

Narracja jest prosta, momentami wręcz schematyczna. Czyta się ją łatwo – ale to też wada, bo emocje wydają się wyreżyserowane. Czasami jak scenariusz do filmu Hallmarka niż literaturą z minimalną przynajmniej głębią.

 

Sam koncept listy marzeń to jedna z  rzeczy które ratują te książkę. Może ona dać im puls czytelnikom do refleksji, czy ich dziecięce marzenia nadal mają sens? Książka może być inspirująca a nawet terapeutyczna  - ale raczej jako pocieszenie, nie jako literatura wysokiej próby.

 

Czytelnicy szukający autentycznego dramatu, wielowymiarowych postaci i fabularnej głębi poczują się zawiedzeni. Dla osób, które nie mają nic przeciwko przewidywalnym opowieściom z morałem.

środa, 6 sierpnia 2025

Przyjaciele muzeum McGowan Heather

 



„Przyjaciele muzeum” to książka, która zostaje z czytelnikiem na długo po przeczytaniu – nie tyle ze względu na samą fabułę, ile przez sposób jaki mówi o świecie, ludziach i ich wewnętrznych pęknięciach. Autorka tworzy opowieść jednocześnie szaloną i czułą, śmieszną i gorzka. To jeden dzień z życia muzeum, a jednak czujemy, jakbyśmy dotykali całego uniwersum emocji.


Akcja toczy się w ciągu 24 godzin, ale intensywność przeżyć sprawia, że książka sprawia wrażenie o wiele dłuższej podróży. W świecie zamkniętym w murach nowojorskiego muzeum, dzieją się rzeczy absurdalne, dramatyczne i poruszające. McGowan sprawnie balansuje między farsą a tragedią, pokazując że jedno bez drugiego nie istnieje.


To nie jest powieść dla każdego – styl pisarki jest gęsty, miejscami niespokojny, pełen niedopowiedzeń i urwanych myśli. Ale właśnie ten chaos sprawia, że historia staje się bardziej prawdziwa. Tak wygląda przecież dziś świat – pełen hałasu, pośpiechu, niedokończonych rozmów i emocji, które nie mają gdzie wybrzmieć.


Książka mi się bardzo podobała. Choć wymaga skupienia i cierpliwości, nagradza czytelnika bogactwem myśli, obrazów i emocji. To lektura która zmusza do refleksji – nie tylko nad sztuką, ale i nad tym, co sami w sobie nosimy jako „muzeum doświadczeń”. Polecam ją tym którzy szukają literatury głębokiej, niebanalnej i szczerej.

wtorek, 5 sierpnia 2025

W łańcuchach. Superman. Tom 2 Williamson Joshua Gleb Melinkov David Baldeen





 Joshua Williamson postanowił tym tomem zaszaleć i powrzucać do niego, co się da, z rodzinką Luthora włącznie. Co z tego wyszło? Zabawa wtórna, ale kto polubił poprzednie tomy i dobrze się przy nich bawił, i teraz znajdzie coś dla siebie.


Lexcorp i jego tajemniczy więzień. Wielkie zagrożenie. Rodzina Luthora. Zbroja dla Supermana. Brainiac. Jest tu nawet coś z westernowych klimatów, serio. to wszystko z okazji 850 numeru serii. Scenarzysta trochę z tym wszystkim przedobrzył, chociaż nie powiem, sam gość w łańcuchach jest dość ciekawy, ale jednocześnie fanom swoich opowieści dostarczył to, czego chcieli. Czyli?




Czyli dużej dawki różnorodnej akcji, szczypty tajemnicy, odrobiny przełamania tego wszystkiego tym wątkiem westernowym, a także widowiskowością. To, co się dzieje ma być jubileuszowe, a więc przełomowe i epickie. Czy jest? Williamson wprowadza tu nieco nowych postaci, rozbudowując przy okazji rodzinę Luthora, a że stawia na dużą ilość wydarzeń, wszystko to jest odpowiednio szybko poprowadzone, a na stronach ciągle coś się dzieje i najczęściej widowiskowo.




W tym ostatnim pomaga grafika, która wygląda naprawdę nieźle. Są słabsze momenty, są lepsze, design gościa w łańcuchach mnie kupuje, a niektóre momenty (plus parę świetnych okładek) naprawdę wrobią robotę i jest na co popatrzeć. Poczytać też jest co, bo to jednak jubileusz i fani postaci znajdą dla siebie naprawdę wiele, nawet jeśli większość tego przecież już kiedyś, gdzieś  była.

Sprawa Metamorpho. World's Finest. Batman/Superman. Tom 3 Waid Mark Dan Mora

 




Komiksów Marka Waida nie da się nie lubić. Ten artysta to taki gość, który zajmować potrafi się wszystkim i potrafi od lekkich, prostych i niewymagających komiksów dla młodszych, na ambitnych i przełomowych dziełach skończywszy. Dlatego w swojej karierze zajmował się każdym najważniejszym bohaterem: Batmanem, Flashem, Wonder Woman, Spider-Manem, X-Menami, Daredevilem… No dużo tego było. Seria „Batman/Superman World's Finest” to takie lżejsze, zabawniejsze, niewymagające, ale bardzo, bardzo fajne dzieło, które daje sporo frajdy.


W poprzednich tomach serii „World’s Finest” Batman, Robin i Superman odwiedzili miejsca znane fanom uniwersum DC, a także współpracowali z Nastoletnimi Tytanami, Doom Patrolem i Supergirl. Nic jednak nie mogło ich przygotować na poszukiwania Rexa Mansona, znanego jako Metamorpho! To jedna z najdziwniejszych przygód naszych bohaterów. 




Dużo postaci, dużo akcji, sporo wydarzeń, sporo też widowiskowości. To przepis Waida na ten cykl. Jego opowieści to lekka, ale niegłupia lektura, łącząca to, co lubimy u obu bohaterów z luzem i humorem. Album, jak poprzednie, czyta się szybko i przyjemnie, a jednocześnie ma się ochotę na więcej.  fajne jest też to, że nie zapomina skupić się na rzeczach przyziemnych, obyczajowych. Nie samą akcją człowiek żyje, więc koncentracja na postaciach, ich relacjach, ale i uczuciach dodaje opowieści uroku. 




Czy jest tu coś oryginalnego? Nie. Ale scenarzysta nie raz i nie dwa pokazał nam, jak potrafi bawić się sprawdzonymi motywami i wyciskać z nich to, co najlepsze. I chociaż tu nie robi tego na poziomie „Kingdom Come”, nie zawodzi. Czy to, że historia jest na luzie nie stanowi dysonansu, skoro główne serie o tych bohaterach jednak idą ostatnio w powagę? Wręcz przeciwnie. Zresztą Waid już kiedyś pokazał, jak to się robi – piszą „Daredevila” zrobił z niego lekką, komediową, ale jednak dramatyczną opowieść, chociaż przejął serię bezpośrednio po mocnych, mrocznych i ponurych, pełnych powagi runach i to, co zrobił, zachwycało. Teraz tworzy rzecz nieco bardziej zachowawczą, acz ujmującą i dającą wytchnienie od nadmiaru powagi innych tytułów.


Fajnie to jest narysowane, fajnie wydane i w ogóle po prostu fajne. dobra rozrywka, w której jest na co popatrzyć i co poczytać. A że autor ma w dorobku tyle lepszych komiksów daje nam jeszcze całe morze możliwości ich poznania i bawienia się jeszcze lepiej, niż przy tym cyklu.

Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong Buccellato Brian Duce Christian

 




Pamiętacie takie czasy, kiedy crossovery w albo z DC były rzadkością? Ja jestem tak stary, że pamiętam – pamiętam, jaką atrakcją było, kiedy Batman i Superman pojawili się razem we wspólnej przygodzie, a kiedy już z Batmanem naparzał się Predator albo Superman, zarażony przez nosiciela zarodków i pozbawiony mocy, mierzył się z Alienami to w ogóle było coś. Był też czas, kiedy takich crossoverów, czasem aż przesadnie crossowych było wiele, a przynajmniej więcej – „Witchblade/Aliens /Darkness/Predator” czy „Aliens versus Predator versus Terminator” to dobre ich przykłady. Ostatnio jednak się to pozmieniało, poprzetasowywało, ale pojawiło się też takie coś, jak ta publikacja. I to publikacja fajna, gdzie najważniejsi bohaterowie DC muszą walczyć z King Kongiem i Godzillą. Ambicji w tym żadnych, ale zabawa jest dobra.




Co tu dużo mówić, ten komiks nie ma być oryginalny, nie ma być ambitny. Ma być widowiskowy i pełen akcji. I jest. i to takiej konkretnej, bo rozpisanej na blisko 250 stron. Dużo akcji, pokazu wizualnych możliwości, nawiązań i puszczania oka do fana, w połączeniu z klimatem daje nam to, czego chcemy. Może i zero w tym inwencji czy oryginalności, a efektywność zamieniono na efekciarstwo, ale nie oszukujmy się, poza pierwszą „Godzillą” i „Shin-Godzillą” w serii nie działo się nic poza widowiskiem a i to dość specyficznym, podobnie w „King Kongu”, który poza klimatami oryginału z lat 30., nie oferował niczego szczególnego. A ten komiks wrzuca trochę fajnej, lekkiej rozrywki do gara, gdzie kiszą się już bohaterowie filmowych hitów i pichci z tego całkiem zjadliwe danie.




Grafika? Rysunki są tu dość realistyczne i przede wszystkim odpowiednio mroczne i dopracowane. Co prawda tego mroku czasem przydałoby się więcej, bo Godzilla i Kong najlepsi są wtedy, kiedy najbliżej im do survival horroru, ale i tak ogląda się to wszystko z przyjemnością, co po części jest również zasługą znakomitego koloru. A całość, nawet w prostszych momentach, jest nastrojowa i przyjemna dla oka. I chociaż wyładowana jest nawiązaniami i postaci z DC, to przede wszystkim rzecz dla fanów kaiju i nawet jeśli nie znają uniwersum superbohaterów, jeśli lubią wielkie potwory, śmiało powinni sięgnąć.

wtorek, 29 lipca 2025

Mgły z Donlonu Magdalena Kubasiewicz

 



Wracasz do miasta, które znałeś zaledwie chwilę temu. Mgły Donlonu znów cię otaczają. Nie pytają, czy masz ochotę wejść – po prostu znikasz w nich. I właśnie tak działa drugi tom przygód Avy Carey – niepostrzeżenie wciąga cię w świat, z którego nie chcesz wychodzić.

Donlon jest jeszcze bardziej niepokojący niż w pierwszym tomie. Mgła stała się cięższa, bardziej nasycona magią, tajemnicą i… niepokojem. To nie tylko tło, to uczestnik wydarzeń. Nowe zagrożenie przybiera postać jednego z dawnych magów-założycieli miasta, który najwyraźniej nie zamierza spocząć w historii. Chce rządzić – znów.

Tym razem nie chodzi tylko o śledztwo. Chodzi o to, kto ma prawo kształtować przyszłość Donlonu – ci, którzy w nim żyją, czy ci, którzy już raz je sobie podporządkowali.

Ava w tym tomie nie jest już tylko upartą detektyw z talentem do kłopotów. To kobieta, która dźwiga więcej, niż powinna, i która zaczyna dostrzegać granice własnych sił. W jej działaniach jest więcej goryczy, ale też więcej determinacji. Zdarzają się błędy, chwile zwątpienia, ale właśnie to sprawia, że pozostaje bohaterką z krwi i kości.


Magia w „Mgle z Donlonu” przestaje być tylko tłem. Nabiera mocy politycznej. Przedstawienie magicznych punktów mocy miasta jako rdzeni władzy to zabieg sprytny i bardzo aktualny – Kubasiewicz subtelnie pokazuje, jak łatwo manipulować ludźmi, gdy daje się im złudzenie wyboru i obietnicę „lepszego jutra”.

Relacje Avy z pozostałymi bohaterami – Percivalem, Fitzroyem, a nawet Williamem – nabierają cieni. Nie wszystko jest tak jednoznaczne, jak by się chciało. Zaufanie kruszy się powoli, a napięcie między „sojusznikiem” a „zagrożeniem” staje się sercem historii. Świetnie napisane dialogi, dużo niedopowiedzeń – a chemia? Jest. Ale nienachalna. Dorosła.

Prawdą jest, że pierwszy akt tej historii rozwija się wolniej niż można by oczekiwać. Ale to nie słabość – to celowa struktura. Jak mgła, która najpierw snuje się cicho, zanim cię otuli całkowicie.

„Mgły z Donlonu” nie próbują być widowiskowe na siłę. Nie eksplodują fajerwerkami, tylko konsekwentnie zagęszczają atmosferę. To książka mądra, dojrzała i gęsta od emocji. Świat, który autorka buduje, nie krzyczy – on szepcze. Ale zostawia echo. Polecam tym, którzy szukają inteligentnego fantasy z detektywistycznym sznytem, głębokimi emocjami i klimatem, który nie puszcza długo po ostatniej stronie.


piątek, 25 lipca 2025

Wszystko jest iluzją Henry Kuttner


 

Zbiór opowiadań „Wszystko jest iluzją” autorstwa Henry’ego Kuttnera to doskonały przykład tego, jak klasyczna science fiction potrafi być jednocześnie błyskotliwa, zabawna i pełna głębszych refleksji. Kuttner, często piszący wspólnie z żoną C.L. Moore, miał niezwykły dar łączenia lekkiego stylu z ambitną tematyką – i ten tom jest tego świetnym dowodem.


Opowiadania zawarte w zbiorze poruszają różnorodne wątki: od podróży w czasie, przez paradoksy poznawcze, po pytania o granice ludzkiego postrzegania rzeczywistości. Tytułowe Wszystko jest iluzją to nie tylko gra słów, ale i przewodnia idea zbioru – wiele tekstów skupia się na tym, jak subiektywne mogą być nasze przekonania o świecie.


Styl Kuttnera jest wyjątkowo przystępny. Unika naukowego żargonu, skupiając się raczej na postaciach, dialogach i przewrotnych pomysłach fabularnych. Często pojawia się humor – ironiczny, czasem absurdalny – który nie osłabia powagi poruszanych zagadnień, ale raczej czyni je jeszcze bardziej przystępnymi.


Choć opowiadania powstały w połowie XX wieku, ich treść wciąż rezonuje. Kuttner nie skupiał się na technicznych szczegółach przyszłości, dzięki czemu jego historie nie zestarzały się tak jak wiele innych z tego okresu. Zamiast tego, eksplorował uniwersalne ludzkie lęki, pragnienia i paradoksy myślenia – a to czyni jego prozę ponadczasową.


Wszystko jest względne to znakomita propozycja zarówno dla miłośników klasyki science fiction, jak i dla tych, którzy dopiero chcą zacząć przygodę z gatunkiem. To literatura rozrywkowa z ambicją – zwięzła, inteligentna i zaskakująco świeża.

środa, 23 lipca 2025

Magdalena Kubasiewicz Cienie z Donlonu. Cienie Avy Carey


 

Wyobraźcie sobie miasto wiecznie spowite mgłą. Donlon – pulsujące cieniem, zmęczone własną przeszłością, pełne tajemnic i magii. W to tło wrzucona zostaje Ava Carey – detektyw z pazurem, która nie boi się stawić czoła ani żywym, ani martwym. Tak zaczynają się „Cienie z Donlonu”, pierwszy tom nowego cyklu Magdaleny Kubasiewicz.



Nie jest to typowe fantasy. To raczej kryminał z elementami magii, podszyty melancholią i nutą gotyku. Kiedy w szkole Avallen ginie uczeń, a nauczycielka znika bez śladu, Ava zostaje wezwana na miejsce. Choć nie powinna angażować się osobiście, sprawa dotyka ją zbyt głęboko. To, co miało być rutyną, szybko przeradza się w śledztwo, które prowadzi przez zakamarki zarówno miasta, jak i dusz.

Największą siłą książki są bohaterowie. Ava Carey nie jest superbohaterką – ma swoje traumy, braki i lęki. Ale jednocześnie jest piekielnie inteligentna, ironiczna i autentyczna. Jej relacje z innymi postaciami, jak młody William Doe czy chłodny Fitzroy, są pełne napięcia, niedopowiedzeń i emocji. To właśnie ich interakcje nadają opowieści głębi.

Magdalena Kubasiewicz stworzyła przestrzeń, która żyje własnym życiem. Donlon nie jest tylko tłem – to bohater drugoplanowy. Miasto mgliste, przesycone magią, duszne od sekretów. Przypomina trochę Londyn z powieści urban fantasy, ale z polską wrażliwością i własnym sznytem.

Styl Kubasiewicz jest elegancki, momentami oszczędny, ale pełen smaczków. Nie ma tu zbędnego patosu ani epickich tyrad. Zamiast tego – konkretne dialogi, trafne obserwacje, lekko podszyta humorem narracja. Pisarka zgrabnie dawkuje informacje, dzięki czemu historia wciąga, ale nie przytłacza.

Choć książka jest mocna, można by chcieć więcej. Więcej świata, więcej przeszłości Avy, więcej Donlonu. Czasem miałem wrażenie, że opowieść jest zbyt krótka na potencjał, który w niej drzemał. Dla niektórych przeszkodą mogą być też aluzje do wcześniejszej serii („Wilcza Jagoda”) – nieznajomość jej nie przeszkadza, ale można odczuć pewien kontekst, którego się nie łapie.

„Cienie z Donlonu” to książka subtelna, klimatyczna i pełna emocji. Nie epatuje fajerwerkami, ale zamiast tego snuje opowieść, która zostaje w pamięci. Daje czytelnikowi więcej niż tylko rozrywkę – zostawia z pytaniami, z refleksją, z pragnieniem, by wrócić do tego mgliście pięknego miasta.

wtorek, 1 lipca 2025

Daredevil. Tom 3

 


Daredevil Zdarskyego trwa i naprawdę dobrze robi czytelnikom. To, jak ten gość prowadzi tę historię, udowadnia, że nadal da się w superhero opowiadać fajne, wciągające rzeczy i coś z tematu wycisnąć. Nowi czytelnicy się tu nie zgubią, starzy będą zadowoleni z kierunku, w jakim poszła ta seria. Mieliśmy już wiele świetnych opowieści o Śmiałku, ta dotrzymuje kroku większości z nich i pozwala bawić się w iście filmowym rytmie.

 

Matt Murdock wylądował za kratkami i dzielnica Hell’s Kitchen straciła swojego diabła stróża. W zamian zyskała… prawdziwą diablicę! Śmiertelnie groźna zabójczyni Elektra Natchios wzięła na siebie rolę nowej Daredevil, ale nie ma lekko. Wilson Fisk wciąż okupuje fotel burmistrza Nowego Jorku, a na dodatek w mieście pojawia się seryjny morderca, który najwyraźniej opanował sztukę przebywania w kilku miejscach naraz. Jakby tego było mało, z kosmosu nadciąga Król w Czerni, gotów pogrążyć Ziemię w wiecznej ciemności. Czy Elektra pierwszy raz w życiu znajdzie się w sytuacji, która ją przerośnie?

 



Jaka jest ta wersja postaci w wykonaniu Zdarskyego? Łączy w sobie mroczną sensację, kryminał, nieco polityki i dobrą akcję. Dobre są też same pomysły, znakomity klimat zapewniony dzięki rysunkom robi tu robotę, a całość … Wszystko to przekłada się na naprawdę znakomitą lekturę. Taką z emocjami, z wyczuciem, z zabawą motywami i świetnym poprowadzeniem wątku Elektry – jednej z moich ukochanych komiksowych heroin.

 

Mało? to wszystko to ma super tempo, umie wcisnąć w fotel i nadaje się na widowiskowe przygody kinowe albo serialowe. Jest też w tym lekkość, jest fajne nakreślenie postaci i szacunek, z jakim scenarzysta do nich podchodzi. A rysunki to w ogóle perełka, klarowne, wyraziste, klimatyczne, z odpowiednią dozą czerni i mroku. No i wydanie – standardowe, ale fajnie, że dostajemy tę serię w grubaśnych tomach, którymi można cieszyć się dłużej i bardziej.

 

Bierzcie, bo warto. Może to nie poziom Millera czy Bendisa, jednak ta seria daje masę satysfakcji i jeszcze więcej frajdy, oferując rozrywkę na podobnym poziomie, co run Waida i jemu podobnych. Warto.


Amazing Spider-Man. Korporacja Beyond. Tom 2



 Drugi i ostatni tom „Korporacji Beyond” to domknięcie wątku klona Petera i otwarcie na nowe. Nie jest to jakiś super komiks, wszystko, co w nim znajdziecie, gdzieś kiedyś już było – bo mieliśmy fabułę, w której Peter trafił do szpitalnego łóżka, a jego klon przejął za niego robotę i to jeszcze w latach 90. – ale czyta się go szybko dzięki solidnej dawce akcji.

 

Kiedy Doc Ock atakuje, nawet klon Spider-Mana może mieć kłopoty. Tymczasem Czarna Kotka zostaje porwana i tylko Mary Jane może jej pomóc. Kapitan Ameryka musi za to widzieć jedno: czy poturbowany Peter Parker może znów być Spider-Manem, bo trzeba szykować się na spotkanie z Królową Goblinów. Ale nie myślicie chyba, że korporacja Beyond ma na swojej liście płac tylko klona Spider-Mana...

Scenariusz napisali między innymi Patrick Gleason, Jed MacKay, Kelly Thompson, Geoffrey Thorne i Zeb Wells, a rysunki przygotowali Mark Bagley, Jan Bazaldua, Michael Dowling, Fran Galán, Patrick Gleason, Carlos Gómez, Sara Pichelli, Jim Towe i C.F. Villa.

Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach „Amazing Spider-Man” (2018) #86–93, #88.BEY i #92.BEY oraz „Mary Jane & Black Cat: Beyond”.

 



No i właśnie akcją, a nie oryginalnością ten komiks stoi. To nie jest opowieść dla tych, którzy dobrze znają losy Spider-Mana i wydarzenia z jego przeszłości, chociaż do nich odnosi się na każdym kroku. To opowieść dla tych, którzy chcą jeszcze jednego komiksu o Pajęczaku, nie znając tych wcześniejszych historii, z których czerpie pełnymi garściami, albo po prostu im takie kopiowanie pomysłów nie przeszkadza – chcą jedynie dobrej akcji, widowiskowych walk i szybkiego tempa. I dokładnie to dostają.

 

Co jeszcze? Na pewno sporo humoru, ale i dramatu. Sporo postaci i wątków. I to sporo widoczne jest też w objętości – ten tom to ok. 300 stron przygód, poprzedni był jeszcze grubszy, więc fani takich klimatów mają tu naprawdę co poczytać. Do tego rzecz jest ładnie, klimatycznie zilustrowana, a dzięki komputerowym fajerwerkom na polu kolorów jest na co popatrzeć.

 

A to dopiero początek. Tym wydarzeniem Wells przejął pisanie przygód Spider-Mana, a od kolejnego tomu zaczyna na nowo jego przygody. Jak mu to wyjdzie, zobaczymy. Tu jednak mamy sporą dozę akcji z Peterem i jego klonem i kto takie rzeczy lubi, nie będzie zawiedziony.



Sekrety pralni w Yeonnam-dong Kim Jiyun

  Czy kiedykolwiek czuliście się tak, jakby świat was nie zauważał? Jakbyście przenikali przez życie jak para w pralni – niewidzialni, cisi,...