czwartek, 6 listopada 2025

Dom mody Telimena. Co nosiły Polki - Katarzyna Jasiołek

 



Nie ukrywam, że sięgnąłem po „Dom mody Telimena. Co nosiły Polki” trochę z ciekawości, trochę z przekory. Moda nigdy nie była moim tematem numer jeden, ale historia – już tak. Połączenie tych dwóch światów, zwłaszcza w kontekście PRL-u, wydawało mi się czymś nieoczywistym. Okazało się, że książka Katarzyny Jasiołek nie tylko opowiada o ubraniach, fasonach i tkaninach, ale przede wszystkim o ludziach – ich marzeniach, ambicjach i potrzebie piękna w czasach, które często pięknem nie rozpieszczały.

Dom Mody „Telimena” z Łodzi był jednym z tych miejsc, które próbowały tchnąć trochę luksusu w szarą rzeczywistość PRL-u. Dziś brzmi to jak oksymoron – luksus w czasach kartek na mięso, kolejek i braków materiałowych – ale właśnie dlatego ta historia tak fascynuje. Jasiołek pokazuje, że nawet w państwie, które stawiało na równość i praktyczność, istniała przestrzeń na indywidualizm i estetykę.

Autorka nie pisze suchym językiem historyka. To raczej opowieść snuta z czułością i pasją – o tym, jak powstawały projekty, jak wyglądały pokazy mody, jaką drogę musiał przejść każdy kawałek tkaniny, zanim trafił do sklepu. Śledząc te opisy, miałem przed oczami nie tylko eleganckie modelki z tamtych lat, ale też cały łańcuch ludzi, którzy tę elegancję umożliwiali – krawcowe, projektantki, dyrektorów, fotografów.

Choć książka mówi o kobietach, to nie jest typowo „kobiecą” lekturą. To raczej historia determinacji i ambicji w trudnych realiach. Kobiety z Telimeny to nie tylko modelki w eleganckich kostiumach – to inżynierki mody, organizatorki pokazów, specjalistki od eksportu, które wiedziały, jak odnaleźć się w gąszczu absurdalnych przepisów i planów gospodarczych.

Autorka pokazuje, że za każdą udaną kolekcją stała walka – o materiały, o zgodę urzędnika, o transport, o prawo do odrobiny fantazji w świecie, który tej fantazji nie lubił. I choć ubrania z Telimeny miały być eleganckie i praktyczne, to często niosły ze sobą coś więcej – były wyrazem tęsknoty za Zachodem, za nowoczesnością, za normalnością.

To, co w książce Jasiołek najbardziej mnie urzekło, to klimat. Widać, że autorka doskonale zna epokę – potrafi oddać zapach tamtych lat: mieszankę nowej wełny, pyłu z hal produkcyjnych i zapachu tanich perfum z Peweksu. Opisuje modę jako coś żywego, pełnego emocji. Czytając, miałem wrażenie, że przenoszę się do wnętrza łódzkiego zakładu, gdzie z głośników sączy się jazz, a w pracowniach wre praca nad nową kolekcją.


Cenię tę książkę również za to, że nie popada w nostalgię. Jasiołek nie idealizuje PRL-u, nie próbuje robić z Telimeny mitycznego symbolu „polskiego sukcesu”. Pokazuje raczej, że w nawet najbardziej siermiężnym systemie można było znaleźć przestrzeń dla kreatywności i pasji. To historia ludzi, którzy chcieli robić coś pięknego, mimo że świat wokół często był brzydki.

„Dom mody Telimena” to książka, która zaskakuje. Wydawało mi się, że będzie to po prostu reportaż o modzie – może trochę suchy, trochę akademicki. Tymczasem dostałem fascynującą opowieść o Polsce, o zmianach obyczajowych, o tym, jak kobiety próbowały odnaleźć siebie w świecie, który chciał je zamknąć w określonych rolach. To również opowieść o aspiracjach. O tym, jak wielką rolę odgrywał wygląd, kiedy dostęp do wszystkiego był ograniczony. Ubranie mogło stać się manifestem – wyrazem niezależności, gustu, odwagi. Zresztą, w jakimś sensie ta książka to także opowieść o polskiej dumie – o tym, że potrafiliśmy stworzyć coś wyjątkowego, nawet jeśli nie mieliśmy do tego idealnych warunków.


Zamykając książkę, pomyślałem, że „Dom mody Telimena” to coś więcej niż historia jednego przedsiębiorstwa. To portret epoki – czasów, gdy moda nie była tylko kwestią estetyki, ale sposobem na przetrwanie, na wyróżnienie się, na zachowanie godności. Katarzyna Jasiołek pisze z pasją i precyzją, tworząc książkę, którą można czytać zarówno jako reportaż historyczny, jak i jako refleksję nad ludzką potrzebą piękna i stylu.

Nie trzeba być znawcą mody, by docenić tę lekturę. Wystarczy ciekawość świata i chęć zrozumienia, jak w trudnych realiach PRL-u rodziły się rzeczy naprawdę wartościowe. Dla mnie była to podróż nie tylko w czasie, ale też w głąb codzienności naszych rodziców i dziadków – z ich ambicjami, gustem i sprytem, który pozwalał im przetrwać system pełen absurdów.

„Dom mody Telimena” to książka, która pokazuje, że nawet w świecie szarości można znaleźć kolor – trzeba tylko wiedzieć, gdzie go szukać.

wtorek, 28 października 2025

White Elizabeth B. Joanna Śliwa Fałszywa hrabina




„Fałszywa hrabina” to niezwykła opowieść o Józefie Janinie Mehlberg – żydowskiej matematyczce, która podczas II wojny światowej, posługując się fałszywymi dokumentami polskiej arystokratki, uratowała tysiące Polaków. Dzięki swojej odwadze, sprytowi i determinacji, Mehlberg, działając pod nazwiskiem „hrabina Janina Suchodolska”, stała się jedną z nieznanych bohaterek Holokaustu.


Janina Mehlberg, mimo żydowskiego pochodzenia, zdołała przekonać niemieckich okupantów, że jest polską arystokratką. Dzięki temu uzyskała dostęp do miejsc, które były niedostępne dla innych, takich jak oboz koncentracyjny na Majdanku. Pracując w Radzie Głównej Opiekuńczej i będąc członkiem Armii Krajowej, organizowała pomoc dla więźniów, dostarczając im żywność, lekarstwa, paczki świąteczne, a nawet ozdobione choinki. Jej działania były nie tylko aktem humanitaryzmu, ale także skuteczną formą oporu wobec niemieckiej okupacji.


Książka została napisana przez Elizabeth B. White i Joannę Śliwę – historyczki i ekspertki w dziedzinie Holokaustu. Oparły się na niepublikowanych, ale dokładnie zweryfikowanych wspomnieniach Janiny Mehlberg, rekonstruując jej życie i działalność w kontekście historycznym. Autorki ukazują nie tylko heroiczne czyny bohaterki, ale także trudną rzeczywistość okupowanej Polski oraz mechanizmy działania niemieckich służb.


„Fałszywa hrabina” to nie tylko biografia jednej kobiety, ale także opowieść o niezłomnej odwadze w obliczu niewyobrażalnego okrucieństwa. Książka przypomina o tym, że nawet w najciemniejszych czasach można znaleźć światło – w postaci ludzi, którzy nie bali się stawić czoła zbrodni i ratować innych. Historia Janiny Mehlberg jest dowodem na to, że jednostkowe działania mogą mieć ogromne znaczenie w walce o ludzkie życie i godność.


Joe Haldeman Wieczny pokój

 



„Wieczny pokój” to powieść science fiction amerykańskiego pisarza Joe Haldemana, laureata nagród Hugo i Nebuli, znanego przede wszystkim z kultowej „Wiecznej wojny”. Choć tytuł może sugerować bezpośrednią kontynuację tamtej historii, w rzeczywistości jest to odrębna, samodzielna opowieść – duchowo jednak bardzo z nią spokrewniona. Akcja książki rozgrywa się w połowie XXI wieku, w świecie pogrążonym w niekończących się konfliktach zbrojnych. Główny bohater, Julian Class, jest naukowcem i jednocześnie operatorem tzw. soldierboyów – zdalnie sterowanych maszyn bojowych, którymi kieruje za pomocą bezpośredniego połączenia neuronowego. Choć fizycznie przebywa z dala od frontu, doświadcza całego okrucieństwa wojny poprzez sieć umysłową, łączącą go z innymi operatorami.


Wraz ze swoją partnerką, fizyczką Amandą, Julian odkrywa możliwość wykorzystania tej technologii do stworzenia globalnej sieci połączonych umysłów, zdolnej wyeliminować przemoc i konflikty na świecie. Z czasem jednak oboje zaczynają dostrzegać, że takie „połączenie” może oznaczać nie tylko pokój, ale i utratę indywidualności, a więc nową formę zniewolenia. W ten sposób pisarz stawia przed czytelnikiem fundamentalne pytania o naturę człowieczeństwa, o granice wolnej woli i etyczne konsekwencje rozwoju technologii.


Powieść napisana jest z charakterystyczną dla autora precyzją i chłodem naukowca, a jednocześnie pełna jest emocjonalnego napięcia i głębokiej refleksji. autor nie skupia się na widowiskowych scenach walki, lecz na psychologicznych skutkach wojny, alienacji i traumie, jaką niesie. To literatura science fiction w najlepszym wydaniu – nie ucieczka od rzeczywistości, ale przenikliwy komentarz do współczesnego świata, w którym technologia rozwija się szybciej niż moralność.


„Wieczny pokój” to mądra, niepokojąca i zarazem poruszająca wizja przyszłości, która zmusza do zastanowienia się, czy pokój osiągnięty kosztem ludzkiej wolności nadal można nazwać pokojem. To książka, która nie daje prostych odpowiedzi, lecz prowokuje do myślenia długo po zakończeniu lektury – i dlatego zasługuje na miejsce wśród najważniejszych dzieł współczesnej fantastyki.


niedziela, 19 października 2025

Księżycowy pył Arthur C. Clarke




Arthur C. Clarke to nazwisko, które kojarzy się z wizjonerskim science fiction, opartym na solidnej wiedzy naukowej i zarazem pełnym rozmachu. W powieści „Księżycowy pył” autor przenosi czytelnika na Księżyc, pokazując nie tyle kosmiczne podróże i egzotyczne cywilizacje, ile dramatyczną walkę o życie w obliczu katastrofy. To książka, która łączy w sobie realizm techniczny, napięcie thrillera i refleksję nad ludzką odwagą i solidarnością.


Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, kiedy człowiek na dobre zadomowił się już na Księżycu. Jedną z atrakcji turystycznych jest pojazd „Autobus Księżycowy” przewożący pasażerów po powierzchni naszego satelity. Podczas rutynowej wycieczki pojazd ulega wypadkowi – zapada się w pułapkę księżycowego pyłu, głębokiego i zdradliwego jak ocean. Grupa pasażerów wraz z załogą zostaje uwięziona wiele metrów pod powierzchnią, odcięta od świata, z ograniczonym zapasem powietrza i jedzenia. Rozpoczyna się dramatyczna walka o czas: z jednej strony uwięzieni próbują zachować spokój i przetrwać, z drugiej – na powierzchni rozpoczyna się skomplikowana i ryzykowna akcja ratunkowa.


Największą siłą powieści Clarke’a jest realizm naukowy. Autor, znany ze swojej wiedzy technicznej, z niezwykłą precyzją opisuje zarówno właściwości księżycowego pyłu, jak i konstrukcję pojazdów czy metody ratownicze. Dzięki temu historia, choć fikcyjna, sprawia wrażenie możliwej i wiarygodnej. Drugim atutem jest napięcie narracyjne. Clarke unika efekciarskich zwrotów akcji, a jednak potrafi sprawić, że czytelnik z zapartym tchem śledzi każdy etap akcji ratunkowej. Drobne szczegóły – jak malejący zapas tlenu czy próby utrzymania morale wśród pasażerów – budują atmosferę dramatyzmu lepiej niż widowiskowe bitwy kosmiczne. Nie sposób nie wspomnieć o postaciach. Choć Clarke nie rozwija ich psychologii tak dogłębnie, jak czynią to współcześni pisarze, to jednak kreuje bohaterów wiarygodnych i różnorodnych: od opanowanego kapitana, przez zestresowanych turystów, po ratowników na powierzchni. Każdy z nich odgrywa rolę w tej wielkiej próbie charakterów.


Z perspektywy dzisiejszego czytelnika powieść może wydawać się momentami nieco archaiczna. Styl narracji jest suchy, bardziej skupiony na faktach niż na emocjach, a opisy techniczne mogą być nużące dla osób, które oczekują wartkiej akcji. Również kreacja bohaterów jest podporządkowana fabule – brakuje w niej większej głębi psychologicznej, jakiej często domagają się współczesne powieści. Jednak te słabości są typowe dla złotej ery science fiction i dla stylu Clarke’a, w którym naukowy realizm zawsze miał pierwszeństwo przed dramatyzmem obyczajowym.


Księżycowy pył to powieść, którą czyta się z narastającym napięciem. Nie ma tu kosmicznych bitew ani fantastycznych istot – cała historia opiera się na jednym wydarzeniu i próbie ocalenia grupy ludzi. Paradoksalnie to właśnie minimalizm sprawia, że książka jest tak sugestywna. Clarke pokazuje, że kosmos nie musi być pełen obcych, aby stać się miejscem śmiertelnie groźnym. Wystarczy pył, cisza i brak powietrza, aby zbudować jedną z najbardziej przejmujących opowieści o przetrwaniu. To lektura idealna dla miłośników klasycznej fantastyki naukowej, dla tych, którzy cenią sobie połączenie naukowego realizmu z ludzkim dramatem. Spodoba się osobom, które lubią powieści katastroficzne i opowieści o walce człowieka z bezlitosnymi siłami natury. Ta książka to ponadczasowa opowieść o odwadze, determinacji i współpracy w obliczu niebezpieczeństwa. Mimo że powstała ponad pół wieku temu, wciąż potrafi wciągnąć i poruszyć, a jej przesłanie o kruchości ludzkiego życia w kosmosie pozostaje aktualne.

W głębinie Will Dean





 Thrillery psychologiczne mają to do siebie, że najczęściej zamykają bohaterów w klaustrofobicznych przestrzeniach i sprawdzają, ile człowiek jest w stanie wytrzymać, zanim ulegnie presji. Will Dean w swojej najnowszej powieści "W głębinie" robi dokładnie to – i czyni z tej sytuacji pełnokrwisty dramat o przetrwaniu, strachu i ludzkiej psychice poddaną próbie granicznej.


Akcja powieści rozgrywa się niemal w całości w komorze ciśnieniowej na statku wsparcia dla grupy zawodowych nurków. To sześciu doświadczonych specjalistów, którzy pracują w ekstremalnych warunkach. Komora, która miała być dla nich miejscem odpoczynku i regeneracji, staje się więzieniem, gdy jeden z nurków zostaje znaleziony martwy. Procedury nie pozwalają na natychmiastowe wyjście na powierzchnię – trzeba przeczekać cztery dni procesu dekompresji. A kiedy umiera kolejny członek załogi, staje się jasne, że w zamkniętej przestrzeni kryje się śmiertelne zagrożenie.  Dean z ogromną precyzją buduje nastrój klaustrofobii. Ściany komory ciśnieniowej, ograniczony dostęp do powietrza, świadomość niemożności ucieczki – to elementy, które działają na wyobraźnię i powodują, że czytelnik czuje się niemal jak uwięziony razem z bohaterami. Autor nie skupia się jednak tylko na fizycznych ograniczeniach – prawdziwą areną wydarzeń stają się ludzkie umysły. Zmęczenie, narastający lęk, brak zaufania i podejrzenia wobec innych – to wszystko sprawia, że relacje w grupie zaczynają się rozpadać, a każdy krok prowadzi bliżej obłędu.


Mocną stroną powieści jest obserwacja psychologiczna. Will Dean pokazuje, jak presja izolacji zmienia ludzi, jak rodzą się konflikty i jak nawet doświadczeni profesjonaliści potrafią tracić panowanie nad sobą. Wątek kryminalny – kto odpowiada za śmierć kolejnych nurków – nakłada się tu na dramat psychiczny, co daje efekt pełnego napięcia thrillera. Książkę czyta się szybko, bo autor prowadzi narrację dynamicznie, często kończąc rozdziały w momentach, które wymuszają przewracanie kolejnych stron. Oczywiście nie jest to powieść pozbawiona słabości. Zdarza się, że fabuła korzysta ze schematów znanych z innych thrillerów – część tropów można odgadnąć wcześniej, niż chciałby tego autor. Nie wszyscy bohaterowie są też pogłębieni w równym stopniu – kilku z nich pełni bardziej funkcję tła niż samodzielnych postaci. Jednak nie przeszkadza to w odbiorze całości, bo najważniejsza pozostaje atmosfera i psychiczna gra między uczestnikami dramatu.


W głębinie to książka, która mocno działa na wyobraźnię i emocje. Daje poczucie realnego zagrożenia i zmusza czytelnika do pytań: jak ja zachowałbym się w podobnej sytuacji? Czy potrafiłbym zaufać innym? Czy wytrzymałbym kilka dni zamknięty w metalowej puszce, wiedząc, że ktoś z nas jest mordercą? Podsumowując – powieść Willa Deana to świetny przykład thrillera psychologicznego, w którym kluczową rolę odgrywa nie tyle akcja, co emocje i presja. Autor pokazuje, że prawdziwe „głębinowe potwory” nie kryją się w oceanie, ale w ludzkiej psychice. To książka, która wciąga, przeraża i długo nie pozwala o sobie zapomnieć.

Samotność Janosika. Biografia Marka Perepeczki Szymański Marek

   




Kiedy słyszymy nazwisko Marek Perepeczko, większość z nas od razu widzi w wyobraźni postać legendarnego Janosika – odważnego, silnego i niezłomnego. Jednak książka Marka Szymańskiego Samotność Janosika pokazuje, że życie aktora nie było wcale tak proste i heroiczne, jak rola, która na zawsze zapisała go w historii polskiej kultury popularnej. To pierwsza pełna biografia artysty, która stara się odkryć nie tylko kulisy jego kariery, ale przede wszystkim człowieka kryjącego się za maską gwiazdora.


Na ponad 460 stronach czytelnik otrzymuje bogatą opowieść o losach aktora – od młodości, przez spektakularne sukcesy i okres ogromnej popularności, po trudne chwile zapomnienia, emigracji i samotności. Autor nie boi się sięgać po tematy trudne: opisuje kryzysy zawodowe Perepeczki, jego zmagania z wizerunkiem ekranowego herosa, a także skomplikowane życie osobiste. Jednocześnie biografia nie jest pozbawiona ciepła – wybrzmiewają w niej historie o wielkich pasjach aktora, o jego miłości do teatru, o potrzebie wolności i niezależności. Mocną stroną książki jest rzetelność – Szymański sięga do wielu źródeł, przywołuje wspomnienia osób, które znały Perepeczkę i pokazuje artystę w różnych momentach życia. Nie ma tu sztucznego idealizowania, raczej próba uchwycenia prawdy o człowieku pełnym sprzeczności. Styl narracji jest przystępny, a fragmentaryczna konstrukcja – choć czasem bywa nieco chaotyczna – nadaje opowieści dynamikę i pozwala zobaczyć bohatera w różnych odsłonach.


Tytułowa „samotność” to słowo-klucz, które powraca wielokrotnie. Perepeczko, choć otoczony sławą i podziwem, często zmagał się z poczuciem izolacji. Był aktorem znanym z roli, która go uwięziła w jednej postaci, a jednocześnie artystą poszukującym i człowiekiem pragnącym prywatności. To napięcie pomiędzy legendą a codziennością staje się główną osią całej biografii. Nie jest to jednak książka wyłącznie o upadkach – znajdziemy w niej również wiele pięknych historii o pasji, powrotach do aktorstwa, o sile charakteru i chęci pozostawania wiernym samemu sobie. Dlatego czyta się ją nie tylko jako portret jednego człowieka, ale też jako uniwersalną opowieść o losie artysty w Polsce drugiej połowy XX wieku.


Podsumowując – Samotność Janosika to książka wartościowa i wciągająca. Ma swoje drobne wady, jak brak głębszej analizy psychologicznej czy fragmentaryczność chronologii, ale jej siłą jest autentyczność i szczerość. Pozwala spojrzeć na Marka Perepeczkę z zupełnie innej perspektywy – już nie tylko jako na legendarnego Janosika, ale przede wszystkim jako na człowieka zmagającego się ze sławą, samotnością i własnymi wyborami. Dla fanów polskiego kina i teatru, a także dla wszystkich, którzy lubią biografie z mocnym ładunkiem emocjonalnym, będzie to lektura niezwykle cenna.

niedziela, 12 października 2025

Nowa złowieszczość. Amazing Spider-Man. Tom 2 Wells Zeb McGuinness Ed John Romita Jr.

 


Drugi tom szóstego volume’u „Amazing Spider-Mana” to dalszy ciąg obchodów sześćdziesiątej rocznicy powstania tego bohatera. Z takiej okazji powinniśmy dostać coś wyjątkowego, wybitnego, a jest tom, jak tom. Ale Wells daje się jeszcze na tym etapie poznać z lepszej strony niż jego poprzednik.



Jaki Spider-Man jest, każdy widzi. Od paru lat ta seria lecąca na ogranych schematach, jak samolot na oparach paliwa, liczący, że do lotniska jednak dociągnie. Spencer, poprzednik Wellsa, pisał w sposób żenujący pod względem humoru i nachalnie wtórny odnośnie do fabuł, czego nawet nie ukrywał, a wręcz podkreślał. Wells idzie swoją drogą, nie robi tak eventowych wydarzeń, jak on, ale jednocześnie daje radę coś tam z siebie wykrzesać. Jego pająk, choć dynamiczny, jest pełen wątków przyziemnych i romantycznych i to gra.


Wells tym razem dorzuca tu więcej humoru i żartów i to wypada już nie tak fajnie, ale w połowie album zyskuje fabularnie i coś zaczyna się dziać. Mniej postaci, więcej wnikania w nie, próba zbudowania nowego statusu quo. No jest nieźle, dynamicznie, przyjemnie, prawie bez gadania, za to z fajną dewastacją postaci i drobiazgów otoczenia. A w tej dewastacji wspiera scenarzystę i postacie Romita Jr., który takie rzeczy potrafi, jak mało kto. Jego kreska, prosta, cartoonowa, grubo ciosana i kanciasta, pełna jest dynamiki i wizualnej rozwałki. Wspierany przez dobrych kolorystów fajnie robi naszym oczom, a druga połowa albumu w wykonaniu McGuinnessa też jest niczego sobie, nawet jeśli za ekspresyjna i w ogóle, też wypada nie najgorzej i nie sprawia zawodu. 

Ergo? Kto lubi Spidera, śmiało może. Lekka, prosta, niewymagająca rozrywka, która jednak pewien urok ma. A ze wisi nad tym wciąż wątek tajemnicy tego, co wydarzyło się pomiędzy serią „Beyond”, a poprzednim tomem, chce się dowiedzieć, co będzie dalej.

Pingwin. Batman Arkham Bill Finger, Bob Kane i inni



 „Batman Arkham” debiutuje na polskim rynku i jest się z czego cieszyć. Komiksy z tej serii lubię od lat, na amerykańskim rynku jest ich sporo, jedne lepsze, inne gorsze, ale zawsze warte uwagi. A teraz mamy po polsku, na razie „Pingwina”, ale zawsze coś. A w środku przekrój przez najważniejsze komiksy od nim od samego początku ich wydawania, czyli dla każdego coś miłego, bo i fani klasyki, i nowszych dzieł, znajdą tu coś dla siebie.

„Batman Arkham” to, nie mylić z komiksami związanymi z grami o tym samym tytule, seria tematycznych antologii zbierających komiksy z różnych okresów, poświęcone danemu łotrowi. Wśród nich na rynku amerykańskim wyszły albumy skoncentrowane wokół Poison Ivy, Man-Bata czy Ra’sa al Ghula. I jest tam masa świetnego materiału, czasem bardziej kompleksowego, czasem mniej, wiadomo, dany wróg przewija się przez dekady w różnych historiach, czasami całkiem długich i nie sposób zmieścić wszystkiego, co ważne w jednym tylko albumie, ale te antologie starają się zebrać to, co najważniejsze i najlepsze, a jednocześnie krótkie. I tak mamy debiuty, genezy i kamienie milowe, które wyznaczają kierunki postaci i rozwijają je same.


I dokładnie taki jest „Pingwin”. Jest tu wszystko, czego potrzebujemy, od debiutu Pingwina w 1941 roku, po bardziej współczesne rzeczy. Najwięcej tu klasyki z lat 80 i 90, pisanej i rysowanej przez prawdziwych mistrzów. Jest pomysłowo, klimatycznie i po prostu znakomicie. Historie są zwarte, zamknięte w ramach jednego czy dwóch zeszytów, ale treściwe, choć jednocześnie nieprzeładowane. Do tego mamy prawdziwą magię rysunków, z genialnym Normem Breyfoglem, którego polscy czytelnicy poznali dzięki „Batmanom” od TM-Semic w latach 90 i pokochali, jak mało którego z artystów, na czele.

Spora ilość stron i fajne wydanie dopełniają całości. Dobra, różnorodna rzecz, idealna do poznania Pingwina (i Batmana także), a jeszcze doskonalsza jako dopełnienie batmanowej kolekcji. Oby więcej było takich albumów na polskim rynku.

Batman: Joker: Rok pierwszy Giuseppe Camuncoli, Jorge Jimenez, Chip Zdarsky, Jorge Jimenez i inni

 


Kiedy sięgnąłem po czwarty tom Batmana od Chip Zdarsky’ego, byłem już oswojony z tym, że jego wizja Mrocznego Rycerza nie jest typową, prostą opowieścią o bohaterze w pelerynie. Zdarsky od początku prowadzi Bruce’a Wayne’a w stronę psychologicznego labiryntu – miejsca, w którym walka toczy się nie tylko na ulicach Gotham, ale przede wszystkim wewnątrz niego. „Joker – Rok pierwszy” to kulminacja tej drogi: historia, w której Batman mierzy się nie tyle z arcywrogiem, ile z samym sobą.



Joker w tym tomie nie jest wyłącznie klaunem-mordercą, którego znamy z klasycznych opowieści. To bardziej prowokator, katalizator chaosu, ktoś, kto sprawia, że Batman musi zadać sobie pytania o własne granice. Zdarsky dobrze rozumie, że Joker działa najmocniej wtedy, gdy nie wali pięścią w stół, ale gdy patrzy w oczy i zmusza do myślenia: „a co, jeśli tak naprawdę różnimy się tylko jednym krokiem?”. To napięcie, ta cienka linia między nimi, jest tu wyczuwalna w każdym dialogu i każdej scenie. Ale największe wrażenie zrobił na mnie wątek Zur-En-Arrha – tej alternatywnej, wypaczonej persony Batmana, która przebija się przez pancerz kontroli i sprawia, że Bruce staje się własnym najgorszym przeciwnikiem. To już nie historia o walce ze światem, tylko o walce z własnymi demonami. I powiem szczerze – to uderza bardziej niż najlepsza bójka z gangiem Red Hooda. Bo tu Batman jest po prostu facetem, który powoli traci grunt pod nogami, a jego obsesja, samotność i poczucie winy kładą się na każdej stronie niczym cień.


Komiks jest mocny także graficznie. Jiménez, Camuncoli i Sorrentino tworzą razem wizję Gotham, która potrafi być zarówno neonowa, jak i duszna, piękna i przerażająca. Są kadry, w których niemal czułem zapach mokrego asfaltu i brudnych zaułków, i takie, które bardziej przypominały surrealistyczny koszmar niż realistyczne miasto. To świetne tło dla historii, w której nic nie jest pewne i gdzie Batman sam staje się swoim własnym labiryntem. Czytałem ten tom z poczuciem, że Zdarsky balansuje na cienkiej linii. Z jednej strony mamy tu sporo wątków – Joker, Zur-En-Arrh, Red Hood, tajemnice przeszłości. Chwilami jest tego aż za dużo i fabuła wydaje się pędzić szybciej, niż można ją w pełni przeżyć. Z drugiej jednak strony, ten chaos pasuje do treści: Gotham to miejsce, gdzie wszystko dzieje się naraz, a Batman nigdy nie ma komfortu „czystej” walki. W tym szaleństwie jest metoda.Dla mnie ta historia była przede wszystkim opowieścią o izolacji. Batman, odcięty od swoich bliskich, od rodziny, od zwykłego poczucia bezpieczeństwa, staje twarzą w twarz nie tylko z Jokerem, ale i z tym, czego w sobie najbardziej się boi. I choć wiele razy już w komiksach widzieliśmy Batmana na krawędzi, tutaj naprawdę czułem, że balansuje na granicy – i że wcale nie jest pewne, czy wróci na jasną stronę.


Nie jest to komiks bez wad – czasami ciężar filozoficznego Jokera przytłacza akcję, a mnogość wątków osłabia wymowę niektórych scen. Ale mimo to to tom, który zostaje w głowie. Może nie jako nowe „arcydzieło”, które stanie obok Zabójczego żartu czy Powrotu Mrocznego Rycerza, ale jako opowieść, która zadaje pytania bardziej osobiste i psychologiczne. Zamknąłem go z poczuciem, że Batman to nie tylko bohater, który bije złoczyńców w mrocznym mieście. To człowiek, który codziennie staje do walki ze sobą. A Joker – ten jego wieczny przeciwnik – jest nie tylko klaunem, ale uosobieniem tego, co w nim samym może pęknąć. I to jest właśnie największa siła tego tomu.

piątek, 10 października 2025

Mordercza pani Shim Jiyoung Kang

 



Kiedy sięgnąłem po "Morderczą Panią Shim", spodziewałem się kryminału albo thrillera z wyrazistą akcją. Tytuł brzmiał jak coś z pogranicza sensacji i noir, więc liczyłem na szybkie tempo i mroczną intrygę. Tymczasem dostałem powieść, która zamiast prostego napięcia serwuje opowieść o desperacji, nierównościach i o tym, jak zwykła kobieta może stać się narzędziem przemocy.

Eunok Shim ma 51 lat. To wdowa, matka dwójki dzieci, kobieta, która w oczach społeczeństwa już właściwie się „skończyła” – nie jest młoda, nie ma kariery, nie ma oparcia w partnerze. Kiedy trafia do agencji „Smile”, która specjalizuje się w „rozwiązywaniu problemów” (a w praktyce – w zabójstwach na zlecenie), jej życie wywraca się do góry nogami. Początkowo miałem problem, by uwierzyć w tę przemianę. Ale Kang pokazuje to stopniowo: małe decyzje, ustępstwa, chwile, kiedy łatwiej udawać, że nic się nie stało. I nagle z „zwykłej pani z sąsiedztwa” staje się kimś, kto potrafi zrobić rzeczy, które normalnie budziłyby odrazę.

To, co mnie zaskoczyło, to ton książki. Spodziewałem się ciężkiego thrillera, a dostałem powieść, która chwilami przypomina czarną komedię. Kang miesza dramat z absurdem – scena, która powinna mrozić krew w żyłach, nagle zyskuje groteskowy wydźwięk. I to działa. Nie pozwala oderwać się od historii, bo wciąż zastanawiasz się: „czy ja właśnie się uśmiechnąłem nad czymś tragicznym?”. Pod tym względem przypomina mi to koreańskie kino – choćby Parasite Bonga – gdzie życie zwykłych ludzi, presja ekonomiczna i absurd codzienności prowadzą do katastrofy.

Najmocniej uderzył mnie wątek syna Shim. On – młody, pełen ideałów, zaczyna pracę w konkurencyjnej agencji. Ona – coraz bardziej pogrąża się w półświatku. To nie jest tylko konflikt rodzinny, ale symbol zderzenia dwóch generacji. On jeszcze wierzy, że można coś osiągnąć uczciwie. Ona już wie, że uczciwość to luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić. Czytając ich rozmowy, miałem wrażenie, że to trochę metafora współczesnego świata – młodzi chcą grać czysto, starsi wiedzą, że system jest tak skonstruowany, że i tak ich oszuka. Przyznam, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: co bym zrobił na miejscu Shim? Facet w jej wieku w literaturze zwykle ma inne role – bywa jeszcze „silny”, „dominujący”, „aktywny zawodowo”. A Shim nie ma żadnego z tych przywilejów. I może dlatego ta książka tak uderza – pokazuje, że desperacja nie ma płci. Że każdy, zepchnięty do narożnika, może sięgnąć po rozwiązania, których normalnie by nie rozważał.

I to było dla mnie najmocniejsze: nie moralny szok, tylko pytanie, ile we mnie samym jest takiego potencjału do złamania zasad, gdyby sytuacja tego wymagała. Książkę czyta się szybko. Jest w niej energia, humor, ale i momenty duszne, które sprawiają, że odkłada się ją na chwilę, żeby odetchnąć. Kang nie daje odpocząć, bo miesza lekkie sceny z ciężkimi. Jednym to się spodoba, inni uznają, że jest w tym chaos. Ja jednak kupiłem ten miks – dzięki niemu historia Shim jest mniej przewidywalna. Mordercza Pani Shim nie jest klasycznym thrillerem, jakiego można się spodziewać po tytule. To raczej opowieść o społeczeństwie, o walce o przetrwanie i o tym, że moralność bywa luksusem. Dla czytelnika szukającego tylko „krwawej sensacji” może być za dużo obyczajowości i groteski. Ale jeśli ktoś chce książki, która zadaje pytania i zostaje w głowie długo po ostatniej stronie – to jest to strzał w dziesiątkę.

sobota, 27 września 2025

Stowarzyszenie Miłośników Zagadek Samuel Burr





 „Stowarzyszenie Miłośników Zagadek” to książka, w której zakochałem się nie od pierwszej strony, tylko trochę później – kiedy poczułem, że autor bawi się ze mną, a ja naprawdę zaczynam wchodzić w jego grę. Początkowo wydawało mi się, że to po prostu sympatyczna opowieść o ekscentrycznych ludziach zajmujących się krzyżówkami i szyframi. Ale z czasem zaczęło mnie coraz bardziej poruszać to, że za tą całą otoczką ukrywa się bardzo ludzkie pytanie: kim jestem, jeśli nie wiem, skąd pochodzę?


Clayton, główny bohater, bywa trochę irytujący – nieporadny, zamknięty w sobie, a jednocześnie wzruszająco wierny swojej dziwacznej „rodzinie” ze stowarzyszenia. Czytając, miałem momenty śmiechu, ale też takie, że naprawdę czułem jego samotność. To, co mnie kupiło najbardziej, to forma. Każdy rozdział to trochę jak otwieranie nowej szkatułki z zagadką – i nie chodzi tylko o to, że faktycznie są tam szyfry czy krzyżówki. Cała narracja jest jak układanie puzzli: kawałek przeszłości, kawałek teraźniejszości, powoli zaczynają się łączyć. I przyznam, że dawno nie miałem takiej satysfakcji, gdy rozwiązanie zaczęło się wyłaniać.


Czy miała wady? Jasne. Były chwile, kiedy tempo akcji mnie usypiało, a niektóre zagadki bardziej frustrowały niż bawiły. Ale kiedy odkładałem książkę, miałem wrażenie, że uczestniczyłem w czymś trochę innym niż zwykła powieść – jakbym brał udział w literackiej zabawie, która jednocześnie uderza w bardzo czułe nuty. Dla mnie to historia o tym, że rodzina nie zawsze jest tą biologiczną, że można zostać wychowanym przez pasjonatów krzyżówek i nadal odnaleźć sens życia. Ciepła, ekscentryczna i trochę dziwna – w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Dom mody Telimena. Co nosiły Polki - Katarzyna Jasiołek

  Nie ukrywam, że sięgnąłem po „Dom mody Telimena. Co nosiły Polki” trochę z ciekawości, trochę z przekory. Moda nigdy nie była moim tematem...