poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Sekrety pralni w Yeonnam-dong Kim Jiyun

 

Czy kiedykolwiek czuliście się tak, jakby świat was nie zauważał? Jakbyście przenikali przez życie jak para w pralni – niewidzialni, cisi, pełni emocji, które nigdy nie znajdują ujścia? Jeśli tak -  „Sekrety pralni w Yeonnam-dong” to książka, która może was ukoić.

 

Nie ma tu wielkich dramatów. Nie ma wybuchów. A jednak czyta się ją jak rodzaj subtelnej terapii.

Z pozoru nic się nie dzieje… a jednak wszystko się zmienia.

 

Pralnia w Yeonnam-dong – dzielnicy Seulu znanej z kawiarni , vintage shopów i młodzieńczej energii – staje się miejscem spotkań zupełnie zwyczajnych ludzi. Wspólny mianownik? Samotność.

Porzucony zielony dziennik staje się przestrzenią, w której nieznajomi zostawiają swoje przemyślenia. Bez imienia, bez kontekstu – tylko szczerość.

 

I wtedy zaczyna się dziać coś pięknego. Ludzie czytają te słowa i… zaczynają reagować. Pomagają sobie, piszą odpowiedzi, szukają się w realnym świecie.

Bohaterowie mijani codziennie – i prawie nikt nie wie co noszą w sercu.

 

Kim Jiyun nie tworzy postaci „literacko spektakularnych”. Przeciwnie – są aż do bólu zwyczajni. I właśnie w tym tkwi ich siła.

 

Jest samotna studentka z zaburzeniami odżywiania. Jest rozwiedziony ojciec, który nie może porozumieć się z synem. Jest starsza pani, która przynosi do pralni więcej wspomnień niż ubrań.

I każda z tych historii zostaje z czytelnikiem na dłużej – właśnie dlatego, że brzmi prawdziwie.

 

Nie spodziewajcie się wielowątkowego thrillera. Tu nawet „akcja” – jak np. policyjne śledztwo w tle - -ma w sobie coś ze snu.

To książka bardziej o emocjach niż wydarzeniach. O tym jak bardzo potrzebujemy być zauważeni. I jak niewiele trzeba by poczuć się mniej samotnym – czasem wystarczy kilka słów napisanych na kartce w pralni.

Styl Kim Jiyun to coś pomiędzy haiku a pamiętnikiem. Krótkie, refleksyjne fragmenty. Z ero nadmiaru. Cisza pomiędzy zdaniami jest tu równie ważna jak same słowa.

 

Tłumaczenie – choć z angielskiego, nie z koreańskiego – zachowuje ten minimalistyczny rytm. Czasami miałem ochotę na więcej głębi językowej, ale może właśnie ta oszczędność była potrzebna? Jak biel wypranych ubrań – bez ozdób, ale czysta.

 

To nie jest książka dla każdego. Jeśli szukasz wyrazistych bohaterów i silnej fabuły – możesz poczuć się rozczarowany. Ale jeśli chcesz czegoś, co delikatnie cię otuli, co da ci przestrzeń na własne refleksje – „Sekrety pralni…” są jak ciepły ręcznik zaraz po suszeniu. Pocieszenie w najprostszej formie.


Lista marzeń Lori Nelson-Spielman


 Lori Nelson Spielman w swoim debiucie stawia na lekkość i emocjonalne ciepło, ale niestety – za cenę płaskiej, przewidywalnej fabuły i uproszczonych rozwiązań.

 

Główna bohaterka, po śmierci matki dowiaduje się po śmierci matki, że zamiast dziedziczyć fortunę, musi… zrealizować swoją listę marzeń z dzieciństwa. Ma  rok na spełnienie zadań, które sama kiedyś wymyśliła – jak np. adoptowanie psa, zakochanie się czy zostanie nauczycielką.

Ciekawie? Teoretycznie tak. W praktyce: realizacja pełna uproszczeń i fabularne skróty.

 

Każde kolejne „marzenie” Brett zostaje spełnione jak po sznurku – w idealnym rytmie narracyjnym, jakby książka miała listę emocjonalnych wzruszeń do odhaczenia. Nie ma tu prawdziwej nieprzewidywalności. Wiele momentów wydaje się wciśniętych na siłę: np. nowa miłość pojawia się akurat wtedy, gdy stara zawodzi – i oczywiście jest idealna.

 

Rozwój Brett to podręcznikowa transformacja z zagubionej kobiety do spełnionej nauczycielki z misją. Jednak ten rozwój odbywa się zbyt gładko, bez głębszych kryzysów, bez prawdziwych upadków. Wszystko się „udaje”. Nawet kiedy nie wychodzi, to wychodzi.

 

Partner naszej bohaterki to typowy, samolubny karierowicz  rodem z komedii romantycznej. Nowy obiekt uczuć? Czuły, lojalny, charyzmatyczny i … nudny. Przyjaciele? Więcej funkcji niż osobowości. Nie ma między postaciami prawdziwego napięcia ani dynamiki – a to zabiera historii wiarygodność.

 

Bohaterka podejmuje ogromne decyzje: rzuca pracę, przerywa toksyczne relacje, zmienia styl życie. Odbywa się to jednak bez realnych strat, kosztów czy ryzyka. Brakuje momentów, w których czytelnik naprawdę obawia się, że coś może się nie udać.

 

Narracja jest prosta, momentami wręcz schematyczna. Czyta się ją łatwo – ale to też wada, bo emocje wydają się wyreżyserowane. Czasami jak scenariusz do filmu Hallmarka niż literaturą z minimalną przynajmniej głębią.

 

Sam koncept listy marzeń to jedna z  rzeczy które ratują te książkę. Może ona dać im puls czytelnikom do refleksji, czy ich dziecięce marzenia nadal mają sens? Książka może być inspirująca a nawet terapeutyczna  - ale raczej jako pocieszenie, nie jako literatura wysokiej próby.

 

Czytelnicy szukający autentycznego dramatu, wielowymiarowych postaci i fabularnej głębi poczują się zawiedzeni. Dla osób, które nie mają nic przeciwko przewidywalnym opowieściom z morałem.

środa, 6 sierpnia 2025

Przyjaciele muzeum McGowan Heather

 



„Przyjaciele muzeum” to książka, która zostaje z czytelnikiem na długo po przeczytaniu – nie tyle ze względu na samą fabułę, ile przez sposób jaki mówi o świecie, ludziach i ich wewnętrznych pęknięciach. Autorka tworzy opowieść jednocześnie szaloną i czułą, śmieszną i gorzka. To jeden dzień z życia muzeum, a jednak czujemy, jakbyśmy dotykali całego uniwersum emocji.


Akcja toczy się w ciągu 24 godzin, ale intensywność przeżyć sprawia, że książka sprawia wrażenie o wiele dłuższej podróży. W świecie zamkniętym w murach nowojorskiego muzeum, dzieją się rzeczy absurdalne, dramatyczne i poruszające. McGowan sprawnie balansuje między farsą a tragedią, pokazując że jedno bez drugiego nie istnieje.


To nie jest powieść dla każdego – styl pisarki jest gęsty, miejscami niespokojny, pełen niedopowiedzeń i urwanych myśli. Ale właśnie ten chaos sprawia, że historia staje się bardziej prawdziwa. Tak wygląda przecież dziś świat – pełen hałasu, pośpiechu, niedokończonych rozmów i emocji, które nie mają gdzie wybrzmieć.


Książka mi się bardzo podobała. Choć wymaga skupienia i cierpliwości, nagradza czytelnika bogactwem myśli, obrazów i emocji. To lektura która zmusza do refleksji – nie tylko nad sztuką, ale i nad tym, co sami w sobie nosimy jako „muzeum doświadczeń”. Polecam ją tym którzy szukają literatury głębokiej, niebanalnej i szczerej.

wtorek, 5 sierpnia 2025

W łańcuchach. Superman. Tom 2 Williamson Joshua Gleb Melinkov David Baldeen





 Joshua Williamson postanowił tym tomem zaszaleć i powrzucać do niego, co się da, z rodzinką Luthora włącznie. Co z tego wyszło? Zabawa wtórna, ale kto polubił poprzednie tomy i dobrze się przy nich bawił, i teraz znajdzie coś dla siebie.


Lexcorp i jego tajemniczy więzień. Wielkie zagrożenie. Rodzina Luthora. Zbroja dla Supermana. Brainiac. Jest tu nawet coś z westernowych klimatów, serio. to wszystko z okazji 850 numeru serii. Scenarzysta trochę z tym wszystkim przedobrzył, chociaż nie powiem, sam gość w łańcuchach jest dość ciekawy, ale jednocześnie fanom swoich opowieści dostarczył to, czego chcieli. Czyli?




Czyli dużej dawki różnorodnej akcji, szczypty tajemnicy, odrobiny przełamania tego wszystkiego tym wątkiem westernowym, a także widowiskowością. To, co się dzieje ma być jubileuszowe, a więc przełomowe i epickie. Czy jest? Williamson wprowadza tu nieco nowych postaci, rozbudowując przy okazji rodzinę Luthora, a że stawia na dużą ilość wydarzeń, wszystko to jest odpowiednio szybko poprowadzone, a na stronach ciągle coś się dzieje i najczęściej widowiskowo.




W tym ostatnim pomaga grafika, która wygląda naprawdę nieźle. Są słabsze momenty, są lepsze, design gościa w łańcuchach mnie kupuje, a niektóre momenty (plus parę świetnych okładek) naprawdę wrobią robotę i jest na co popatrzeć. Poczytać też jest co, bo to jednak jubileusz i fani postaci znajdą dla siebie naprawdę wiele, nawet jeśli większość tego przecież już kiedyś, gdzieś  była.

Sprawa Metamorpho. World's Finest. Batman/Superman. Tom 3 Waid Mark Dan Mora

 




Komiksów Marka Waida nie da się nie lubić. Ten artysta to taki gość, który zajmować potrafi się wszystkim i potrafi od lekkich, prostych i niewymagających komiksów dla młodszych, na ambitnych i przełomowych dziełach skończywszy. Dlatego w swojej karierze zajmował się każdym najważniejszym bohaterem: Batmanem, Flashem, Wonder Woman, Spider-Manem, X-Menami, Daredevilem… No dużo tego było. Seria „Batman/Superman World's Finest” to takie lżejsze, zabawniejsze, niewymagające, ale bardzo, bardzo fajne dzieło, które daje sporo frajdy.


W poprzednich tomach serii „World’s Finest” Batman, Robin i Superman odwiedzili miejsca znane fanom uniwersum DC, a także współpracowali z Nastoletnimi Tytanami, Doom Patrolem i Supergirl. Nic jednak nie mogło ich przygotować na poszukiwania Rexa Mansona, znanego jako Metamorpho! To jedna z najdziwniejszych przygód naszych bohaterów. 




Dużo postaci, dużo akcji, sporo wydarzeń, sporo też widowiskowości. To przepis Waida na ten cykl. Jego opowieści to lekka, ale niegłupia lektura, łącząca to, co lubimy u obu bohaterów z luzem i humorem. Album, jak poprzednie, czyta się szybko i przyjemnie, a jednocześnie ma się ochotę na więcej.  fajne jest też to, że nie zapomina skupić się na rzeczach przyziemnych, obyczajowych. Nie samą akcją człowiek żyje, więc koncentracja na postaciach, ich relacjach, ale i uczuciach dodaje opowieści uroku. 




Czy jest tu coś oryginalnego? Nie. Ale scenarzysta nie raz i nie dwa pokazał nam, jak potrafi bawić się sprawdzonymi motywami i wyciskać z nich to, co najlepsze. I chociaż tu nie robi tego na poziomie „Kingdom Come”, nie zawodzi. Czy to, że historia jest na luzie nie stanowi dysonansu, skoro główne serie o tych bohaterach jednak idą ostatnio w powagę? Wręcz przeciwnie. Zresztą Waid już kiedyś pokazał, jak to się robi – piszą „Daredevila” zrobił z niego lekką, komediową, ale jednak dramatyczną opowieść, chociaż przejął serię bezpośrednio po mocnych, mrocznych i ponurych, pełnych powagi runach i to, co zrobił, zachwycało. Teraz tworzy rzecz nieco bardziej zachowawczą, acz ujmującą i dającą wytchnienie od nadmiaru powagi innych tytułów.


Fajnie to jest narysowane, fajnie wydane i w ogóle po prostu fajne. dobra rozrywka, w której jest na co popatrzyć i co poczytać. A że autor ma w dorobku tyle lepszych komiksów daje nam jeszcze całe morze możliwości ich poznania i bawienia się jeszcze lepiej, niż przy tym cyklu.

Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong Buccellato Brian Duce Christian

 




Pamiętacie takie czasy, kiedy crossovery w albo z DC były rzadkością? Ja jestem tak stary, że pamiętam – pamiętam, jaką atrakcją było, kiedy Batman i Superman pojawili się razem we wspólnej przygodzie, a kiedy już z Batmanem naparzał się Predator albo Superman, zarażony przez nosiciela zarodków i pozbawiony mocy, mierzył się z Alienami to w ogóle było coś. Był też czas, kiedy takich crossoverów, czasem aż przesadnie crossowych było wiele, a przynajmniej więcej – „Witchblade/Aliens /Darkness/Predator” czy „Aliens versus Predator versus Terminator” to dobre ich przykłady. Ostatnio jednak się to pozmieniało, poprzetasowywało, ale pojawiło się też takie coś, jak ta publikacja. I to publikacja fajna, gdzie najważniejsi bohaterowie DC muszą walczyć z King Kongiem i Godzillą. Ambicji w tym żadnych, ale zabawa jest dobra.




Co tu dużo mówić, ten komiks nie ma być oryginalny, nie ma być ambitny. Ma być widowiskowy i pełen akcji. I jest. i to takiej konkretnej, bo rozpisanej na blisko 250 stron. Dużo akcji, pokazu wizualnych możliwości, nawiązań i puszczania oka do fana, w połączeniu z klimatem daje nam to, czego chcemy. Może i zero w tym inwencji czy oryginalności, a efektywność zamieniono na efekciarstwo, ale nie oszukujmy się, poza pierwszą „Godzillą” i „Shin-Godzillą” w serii nie działo się nic poza widowiskiem a i to dość specyficznym, podobnie w „King Kongu”, który poza klimatami oryginału z lat 30., nie oferował niczego szczególnego. A ten komiks wrzuca trochę fajnej, lekkiej rozrywki do gara, gdzie kiszą się już bohaterowie filmowych hitów i pichci z tego całkiem zjadliwe danie.




Grafika? Rysunki są tu dość realistyczne i przede wszystkim odpowiednio mroczne i dopracowane. Co prawda tego mroku czasem przydałoby się więcej, bo Godzilla i Kong najlepsi są wtedy, kiedy najbliżej im do survival horroru, ale i tak ogląda się to wszystko z przyjemnością, co po części jest również zasługą znakomitego koloru. A całość, nawet w prostszych momentach, jest nastrojowa i przyjemna dla oka. I chociaż wyładowana jest nawiązaniami i postaci z DC, to przede wszystkim rzecz dla fanów kaiju i nawet jeśli nie znają uniwersum superbohaterów, jeśli lubią wielkie potwory, śmiało powinni sięgnąć.

Do piekła i z powrotem. Superman Action Comics. Tom 2 Phillip Kennedy Johnson Watters Dan Eddy Barrows

  Action Comics to ta z dwóch wydawanych na polskim rynku serii o Superman ie, która bardziej skupia się na rodzinnych losach, niż solowych ...