czwartek, 7 listopada 2024

All Eight Eyes. Tom 1 Foxe Steve Kowalski Piotr

 


Niezły, doceniony scenarzysta plus polski rysownik, razem w horrorze. Czyli coś, co rodzimych miłośników grozy na pewno zaciekawi. Czy jest to jakaś super seria? Nie, ale dostarcza niezłej rozrywki. Choć inni nasi rodacy za wielką wodą, jak Kudrański w „Spawnie” czy Pawlak w „Toshiro” poradzili sobie lepiej i zaserwowali lepsze rzeczy, niż Kowalski. Ale to już inna bajka.


 



Ten horror sprawi, że będziecie się bali chodzić po zmroku! W zapomnianych zaułkach Nowego Jorku stwory ciemności polują na ludzi, których społeczeństwo zostawiło własnemu losowi. Vin Spencer wyleciał ze studiów i teraz kroczy przez życie w otępieniu wywołanym przez imprezy i narkotyki. Pewnej strasznej nocy spotyka włóczęgę toczącego brawurową wojnę z ośmionogimi monstrami czającymi się w mrokach wielkiego miasta. Czy teraz także dla Vina rozpoczną się łowy na potwory? Fabularnie rzecz, jak to horror, jak to taka tematyka, prezentuje prostą, niewymagającą opowieść. Czerpie w tym coś z miejskiej legendy, nie stawia jednak na mrok, klimat i niepokój, nastrój grozy nie interesuje tu twórców tak bardzo, jak iście filmowa akcja. Ale nie zmienia to faktu, że album czyta się całkiem przyjemnie. Właściwie to płynie się przez niego, bo dialogów jest tu w zasadzie niewiele, a wszystko starają się opowiadać obrazy.


 


No i te obrazy też są niezłe, ale… Ja z Kowalskim mam taki problem, że nieważne co robi w Stanach, ma to momenty, ale nie kupuje mnie jako całość. Uwielbiałem go, jak w prostszy, ale skuteczniejszy sposób rysował swoje rzeczy pokroju serii „Gail” (taki stary jestem, że pamiętam jak debiutował…), ale kiedy zaczął dla amerykańskich wydawców, jakby stracił część swojego charakteru, uroku i talentu, więc nie ważne, czy robi „Batmana”, „Hulka” czy takie rzeczy, jak tutaj, czegoś mi brakuje. Może za dużo tu typowo amerykańskiego, komputerowego koloru? Może za wiele uproszczeń i pośpiechu? Nie jest źle, ale mogłoby być o wiele lepiej.


 

Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964. Kaczogród Barks Carl

 Już coraz bliżej końca wydawania „Kaczogrodu” jesteśmy. No i chociaż już tyle za nami, nadal jest to świetne, znakomite i w ogóle. Dla dużych, dla małych, no dla każdego i dla wszystkich. I wiadomo, co mówią, że jak coś jest dla wszystkich to dla nikogo, ale w tym wypadku tak nie jest i każdy będzie z tego dzieła zadowolony.


 




Niniejszy album zawiera komiksy Carla Barksa z roku 1964. Tytułowy komiks ma dziesięć stron, czyli objętość najczęściej spotykaną w dorobku Barksa. Niemniej do tego zbioru trafiło aż siedem dłuższych opowieści. We wszystkich główną rolę odgrywa Sknerus, który musi wyjść zwycięsko ze zmagań z rozmaitymi przeciwnikami, a czasem także z własną niefrasobliwością. Najbogatszy kaczor świata mierzy się nie tylko ze swoimi największymi przeciwnikami: Braćmi Be („Zielona sałata"") oraz Magiką de Czar („Różne oblicza magii""), ale też z mniej znanymi, choć równie bezwzględnymi antagonistami. Źródłem jego kłopotów bywa także rodzina – Sknerus jest o małe piórko od utraty znacznej części swojego majątku za sprawą nieziemskiego szczęścia Gogusia („Królestwo za słonia"") i niecnego pomysłu Donalda („Oszczędny rozrzutnik""). W komiksie „Poczta międzyplanetarna"" kaczy miliarder występuje z kolei w nietypowej dla siebie roli doręczyciela przesyłek. W tomie nie zabrakło również krótszych historii rozgrywających się w Kaczogrodzie, w których oprócz Donalda i siostrzeńców pojawiają się między innymi Daisy, Diodak oraz sąsiad Jones.


 


Tom to naprawdę udany. Tak w skrócie. Ani lepszy od poprzedniego, ani gorszy, po prostu znakomity, jak cała seria. Jeśli chodzi o środek to z jednej strony jest ten „Kaczogród” albumem zróżnicowanym, z drugiej bardzo spójnym i interesującym. Zabawa jest udana, historyjki wciągają – mniej lub bardziej, ale nie schodzą poniżej bardzo satysfakcjonującego poziomu – i śmieszą, a całość bywa pouczająca i dostarcza konkretnej rozrywki zarówno na krótką chwilę, gdy mamy czas pochłonąć jedne lub dwa komiksy, jak i dłuższy czas, kiedy połykamy tomik od deski do deski. Czyli, jak zawsze, cóż tu innego można rzec?


 


Ilustracje tradycyjnie są mega miłe dla oka. Prosta, cartoonowa kreska, barwna prosta, ale skuteczna kolorystyka. Do tego mamy też dobre wydanie. 250 stron komiksu w kolorze, w twardej oprawie, na papierze kredowym w cenie okładkowej niespełna 90 zł może nie jest niczym najtańszym, ale z drugiej strony album wat jest każdej złotówki. A ważniejsze jest to, ze dostajemy tu rzecz naprawdę dobrą. Polecam więc, jak zawsze. Uwielbiałem kaczki i myszy, jako dziecko, uwielbiałem jako nastolatek, uwielbiam też nadal i to się nie zmieni. A ta seria to najlepsze, co mają do zaoferowania.


Powrót Kal-Ela. Superman Taylor Tom Williamson Joshua Perkins Mike

 



Więc tak: Superman wraca. Zaskoczenie?Rzecz wiadoma od samego początku, a im usilniej Johnson starał się nas przekonać, że jednak Superek polegnie i tym razem na dobre, tym mocniej wiedziało się, że nic z tego. Nie tacy, jak on już próbowali i nawet Alan Moore nie był w stanie sprawić, bym uwierzył, że uśmierci Człowieka ze Stali. No a teraz dostajemy crossover superowych serii ukazujących jego powrót. I jest nieźle. Nic to szczególnego, ale Taylor podnosi poziom całości.


 



Po heroicznej rewolucji, której przewodził na Świecie Wojny, Człowiek ze Stali powraca na Ziemię silniejszy niż kiedykolwiek! Kiedy on i Steel łączą siły, by uczynić Metropolis prawdziwym Miastem Jutra, na horyzoncie pojawiają się dwaj dobrze znani Supermanowi łotrzy... i mają własne plany. Ponadto Kal-El spotyka się z Mrocznym Rycerzem, Jimmym Olsenem oraz Ligą Sprawiedliwości. Jon Kent cieszy się z powrotu ojca, jednak jego radość nie trwa zbyt długo, ponieważ chłopak staje się celem tajemniczego Red Sina, zdolnego do niemożliwego: zranienia obu Supermanów! Wszystkie te wydarzenia prowadzą do tajemniczego Projektu „Zamroczenie"", który odmieni życie Supermana na zawsze!


 



Dwóch przeciętnych mocno scenarzystów i jeden niezły, serwuje nam tom, który wypada całkiem do rzeczy. To zwieńczenie tego, co w obu supermanowych seriach dostępnych na polskim rynku działo się od kilku tomów, a jednocześnie nowy początek. Kolejny w ostatnim czasie, ale całkiem udany. To raczej taka rzecz stricte dla fanów, prosta, szybka, niewymagająca, oparta na wszystkim znanych schematach, ale kto lubi, może sięgnąć.


 



Graficznie nie jest źle. Całkiem niezła, typowa robota. Ot taki typowy właśnie, współczesny komiks, jakich wiele. Miał być trochę eventowy, ważny i w ogóle, ale wyszedł crossover, jak każdy poprzedni numer, odkąd skończył się run Bendisa. Rzecz skierowana właściwie dla zagorzałych fanów albo nowych czytelników, którzy nie są zbytnio z serią obeznani i te wszystkie schematy tak mocno nie rzucają się im w oczy, jak starym wyjadaczom komiksowego chleba.


Człowiek Nietoperz z Gotham. Batman. Tom 2 Zdarsky Chip Hawthorne Mike Mendonca Miguel

 


Każdy twórca biorący się za jakąś kultową, ciągnącą się latami serię, zawsze stara się zrobić dwie rzeczy: zabawić się konwencją i motywami kultowych historii oraz wprowadzić coś swojego, co pozwoliłoby mu zostać zapamiętanym na dłużej. Zdarsky te dwie pieczenie stara się upiec na jednym ogniu niniejszej opowieści i nieźle mu to wychodzi.


 Batman budzi się w nieznanym Gotham. Przemierza ulice świata, w którym nie istnieje ani Mroczny Rycerz, mogący go uratować, ani Joker, mogący mu zagrozić... A przynajmniej tak mu się wydaje. Tajemnicza postać znana jako Red Mask rządzi tym miastem i chce śmierci Bruce’a Wayne’a! Gdy Tim Drake szuka Batmana w multiwersum, szaleństwo człowieka w czerwonej masce zaczyna zagrażać nie tylko Zamaskowanemu Krzyżowcowi, ale także celowi jego życia!


 



Batman budzący się w Gotham, które nie jest Gotham, jakie znał? Nic z tego, co go definiowało, nigdy się nie wydarzyło? Nie ma wrogów, których znał, brakuje tylu elementów, które do tworzyły? Standard. Właściwie ile to już było razy, kto to wie. Nie tylko w Batmanie, bo to stały motyw superhero, ale w samym Gacku w ostatnich latach pojawił się parę razy (nie będę mówił gdzie, bo niekiedy to ważny element historii i tego, co z niej wynika, ale chociażby taki „Ostatni rycerz na Ziemi” jest na to doskonałym przykładem, a nie jedynym). Teraz, ten motyw znany głównie z elseworld, wraca w głównej serii i nieźle jest, acz nie jest to coś, co by powaliło na kolana.


 



Fabularnie jest dobrze wykonana, ale typowa robota, z nowym wrogiem na czele. Kreacja postaci, jak i cała reszta, jest rzetelna, ale znajoma: ot posklejano tu kilka batkowych motywów, ale sami musicie to odkryć. Akcja dobra, dialogi przyjemne, tempo dobre. Czyta się to szybko i przyjemnie, większych zaskoczeń nie ma, ale zawodu też. Bardzo ładna szata graficzna dopełnia całości, podkręcając klimat i wrażenia. A wydanie, jak zwykle staranne i bez zarzutów, stanowi kropkę nad „i”.


      W skrócie: fani będą zadowoleni.


Batman: Nawiedzony Rycerz Tim Sale Jeph Loeb, Tim Sale


Ta historia na polskim rynku debiutowała dokładnie ćwierć wieku temu, w czasie trudnym dla Batmana i amerykańskiego komiksu w naszym kraju w ogóle. TM-Semic rok wcześniej zlikwidowało większość regularnych serii, w tym przygody Człowieka Nietoperza, nowe komiksy nie ukazywały się w terminie, a losy wydawcy były coraz bardziej niepewne. I wtedy nagle pod koniec 1999 roku do kiosków trafił ten tom. Bez większego szumu, bez wielkich słów, a te mu się należały, bo to jeden z najlepszych Batmanów nie tylko jakie wypuściło TM-Semic, ale i jeden z najlepszych w ogóle i nawet w tak okrojonej formie, w jakiej zagościł na rynku po raz pierwszy. A teraz powraca, po raz kolejny i po raz kolejny w pełnym wydaniu – TM-Semic wycięło dobre jedną trzecią materiału… - i w pięknej edycji.


 


Tuż przed Halloween dochodzi do serii porwań dzieci, które uciekły z domu. Jednym z nich jest adoptowana córka Gordona, Barbara. Batman wyśledza sprawcę, Szalonego Kapelusznika, ale postrzelony przez niego w głowę, zaczyna przeżywać koszmar. Walcząc ze wspomnieniami śmierci rodziców i fizyczną słabością, podejmuje się powstrzymania szaleńca. Ale to nie koniec jego problemów. Nie dość, że na jego drodze pojawi się też i Pingwin, to jeszcze nocą czeka go wizyta duchów, które na zawsze mogą odmienić jego krucjatę i jego samego.


 



„Batman: Halloween” znany jako „Batman. Nawiedzony Rycerz”, to wielkie dzieło, bez dwóch zdań. Inspirowane „Alicją w krainie czarów”, „Opowieścią Wigilijną” i opowieściami Franka Millera o Mrocznym Rycerzu , zachwyca właściwie na każdym kroku. Szczególnie tych, którzy kochają Batmana jako mrocznego, opętanego rządzą zemsty człowieka balansującego na granicy szaleństwa. Rewelacyjny scenariusz, który kontynuuje zaczęta przez Millera w „Roku pierwszym” dzieło przybliżenia nam demonów Bruce'a Wayne'a (dlaczego matka Bruce'a założyła do kina słynne korale, czemu Batman tak nienawidzi Kapelusznika...), stanowi kawał klimatycznego horroru / thrillera / kryminału, gdzie zgrane motywy zyskują nowe życie. Odpowiednie tempo akcji i znakomite uchwycenie charakterów postaci dopełnia całości w rewelacyjny sposób.


 


Do tego mroczne ilustracje Tima Sale'a, które po prostu genialnie oddają klimat Gotham. Ale Gotham mrocznego, niczym z kina noir, zasnutego dymami i mgłą, rozświetlonego blaskiem ognia i błyskawic. Nic dziwnego, że komiks pokochali czytelnicy (i to tak, ze stał się wstępem do kariery Jepha Loeba i Tima Sale’a, pozwalając im zrealizować jeszcze lepszą dylogię „Długie Halloween” / „Mroczne zwycięstwo”) ale też i krytycy, którzy umieścili go na liście 100 najlepszych komiksów w historii. Cudo. Kto jeszcze nie czytał, a komiks ceni sobie jako medium, niezależnie od występujących w nim postaci, niech jak najszybciej nadrobi ten błąd. Świetna rzecz, jeszcze lepsza w tym pełnym wydaniu. Idealna do czytania w Halloween, akurat na ćwierćwiecze premiery pierwszego rodzimego, niepełnego wydania.


All Eight Eyes. Tom 1 Foxe Steve Kowalski Piotr

  Niezły, doceniony scenarzysta plus polski rysownik, razem w horrorze. Czyli coś, co rodzimych miłośników grozy na pewno zaciekawi. Czy jes...