sobota, 27 września 2025

Stowarzyszenie Miłośników Zagadek Samuel Burr





 „Stowarzyszenie Miłośników Zagadek” to książka, w której zakochałem się nie od pierwszej strony, tylko trochę później – kiedy poczułem, że autor bawi się ze mną, a ja naprawdę zaczynam wchodzić w jego grę. Początkowo wydawało mi się, że to po prostu sympatyczna opowieść o ekscentrycznych ludziach zajmujących się krzyżówkami i szyframi. Ale z czasem zaczęło mnie coraz bardziej poruszać to, że za tą całą otoczką ukrywa się bardzo ludzkie pytanie: kim jestem, jeśli nie wiem, skąd pochodzę?


Clayton, główny bohater, bywa trochę irytujący – nieporadny, zamknięty w sobie, a jednocześnie wzruszająco wierny swojej dziwacznej „rodzinie” ze stowarzyszenia. Czytając, miałem momenty śmiechu, ale też takie, że naprawdę czułem jego samotność. To, co mnie kupiło najbardziej, to forma. Każdy rozdział to trochę jak otwieranie nowej szkatułki z zagadką – i nie chodzi tylko o to, że faktycznie są tam szyfry czy krzyżówki. Cała narracja jest jak układanie puzzli: kawałek przeszłości, kawałek teraźniejszości, powoli zaczynają się łączyć. I przyznam, że dawno nie miałem takiej satysfakcji, gdy rozwiązanie zaczęło się wyłaniać.


Czy miała wady? Jasne. Były chwile, kiedy tempo akcji mnie usypiało, a niektóre zagadki bardziej frustrowały niż bawiły. Ale kiedy odkładałem książkę, miałem wrażenie, że uczestniczyłem w czymś trochę innym niż zwykła powieść – jakbym brał udział w literackiej zabawie, która jednocześnie uderza w bardzo czułe nuty. Dla mnie to historia o tym, że rodzina nie zawsze jest tą biologiczną, że można zostać wychowanym przez pasjonatów krzyżówek i nadal odnaleźć sens życia. Ciepła, ekscentryczna i trochę dziwna – w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Cesarzowa Piotra tom 1 Kristina Sabaliauskaite

 


Właśnie zamknąłem „Cesarzową Piotra. Tom 1” i wciąż nie mogę się otrząsnąć. To nie była zwykła lektura – to było doświadczenie. Czułem, jakbym siedział przy łóżku Katarzyny I w jej ostatnich godzinach i słuchał jej szeptu, gdy opowiadała o swoim życiu – pełnym bólu, miłości, zdrad i niewyobrażalnych poświęceń.


Zaskoczyło mnie, że tak szybko zniknął dystans między mną a tą postacią. Historyczne tło? Owszem, imponujące. Ale najważniejsze było to, co kryło się pod koroną – kobieta, która kiedyś była nikim, a stała się cesarzową. I która tuż przed końcem pyta samą siebie: czy warto było?


Kristina Sabaliauskaitė napisała książkę tak sugestywną, że miałem wrażenie, że widzę każdy detal Carskiego Sioła, czuję chłód pałacowych ścian, a nawet słyszę jej ciężki oddech. Narracja godzina po godzinie potęguje napięcie, przypominając, że czas ucieka, a z nim życie. Nie mogę przestać myśleć o jednym – co ja sam wspominałbym, gdyby zostało mi tak niewiele czasu? Jakie decyzje bym żałował, a z jakich byłbym dumny? Książka nie daje łatwych odpowiedzi. Ona zostawia w nas echo, które długo nie cichnie. To jedna z tych powieści, które kończy się z uczuciem, że trzeba chwilę posiedzieć w ciszy. Żeby poukładać w głowie własne myśli. I właśnie za to ją kocham.

niedziela, 7 września 2025

Do piekła i z powrotem. Superman Action Comics. Tom 2 Phillip Kennedy Johnson Watters Dan Eddy Barrows

 



Action Comics to ta z dwóch wydawanych na polskim rynku serii o Supermanie, która bardziej skupia się na rodzinnych losach, niż solowych akcjach. I wychodzi jej to całkiem nieźle, a wprowadzenie sennej tematyki wypada całkiem do rzeczy.




Trochę się w tych nowych komiksach z DC pozmieniało. Kiedy startowało Odrodzenie i wychodziły dwie serie z Supermanem, Action Comics był skupiony na solowych przygodach i potężnych wrogach, podczas gdy Superman jako tytuł serwował nam rodzinne losy Clarka, jego żony i syna. Podobnie było potem, gdy serię przejął Bendis – chociaż za jego dyżuru nad seriami zaczęło się to mieszać ze sobą i zamazywać. A teraz to „Superman” jest tytułem bardziej nastawionym na akcję, a „Action Comics” na wątki rodzinne. Może to takie przetasowanie dla tych, którzy czytają tylko jedną serię i w ten sposób mogą dostać coś świeżego?




Jak jednak by nie podchodzić, fajnie jest. Sporo się dzieje, są tu jakieś pomysły, a i różnorodności też nie brak, bo scenarzystów mamy trzech, a im partnerują różni rysownicy. I jedni z tych twórców szukają czegoś nieco nowego – nieco, bo wszystko już zostało powiedziane – inni starają się grać na sentymentach (i powiem, że fajnie wypadają tu wątki kojarzące się z „Rządami Supermenów”), a rysownicy budują fajny, często mroczny klimat tych opowieści. Komu podobał się poprzedni tom, ten teraz będzie równie zadowolony. Ładnie jest to wszystko wydane, jak zawsze zresztą i trzyma poziom. Do historii komiksu nie przejdzie, przełomowe nie jest, ale jednocześnie to po prostu rzetelna kontynuacja serii, która jest z nami niemal od wieku i wciąż bawi kolejne pokolenia.

Wszystko, co złe. Pingwin. Tom 2 King Tom Rafael De Latorre

 



Tom King pisze i wiadomo, że chce się czytać, bo jednak jego nazwisko od lat stanowi wyznacznik dobrej jakości w komiksach. Nie jest może wielkim artystą, ale też i daleko mu do typowego rzemieślnika, bo jednak potrafi wycisnąć ze swoich opowieści coś zdecydowanie więcej. czy w „Pingwinie” wyciska? Nie, ale nie o to też chodzi – to po prostu jeszcze jedna fajna opowieść ze świata Batmana, który długo i skutecznie rozwijał swego czasu. I chociaż jego Gacek nigdy nie był na poziomie choćby „Miracle Mana”, zawodu nie było. I nie ma też tym razem.


 



Tom King to gość, którego trudno nie docenić. Jego run Batmana nie był równy, miewał wpadki i nie należy do najlepszych prac scenarzysty, ale miewał takie momenty, że do dziś się je wspomina i chętnie do nich wraca. „Pingwin” to z jednej strony jeszcze jedna seria z tego uniwersum, z drugiej ciekawe podejście do tematu jednego z ciekawszych wrogów Batmana, który tak do końca wcale tym wrogiem nie jest i nie raz bywał pomocny. Tu jednak pokazuje się od strony mafijnego bossa, który umie działać z rozmachem, ale i z precyzją.




Ten album to kawał dobrej opowieści sensacyjnej. Przyziemnej, pełnej akcji i klimatu, ale i niezłych pomysłów. Zero nudy, sporo dynamiki, ale też i brak przesady sprawiają, że album czyta się jednym tchem i naprawdę przyjemnie. Do tego dochodzą świetne rysunki i nastrój, jaki budują no i po prostu frajda z lektury. I nieważne czy jesteście fanami serii, czy nie, ten – i poprzedni – tom to rzecz w sam raz też dla nowych. Wiadomo, wszystko osadzone jest w konkretnych wydarzeniach i fani wyłapią tu o wiele więcej, niż inni, jednakże i nowi odbiorcy będą bawić się dobrze i znajdą coś dla siebie.


Przedwieczni Gillen Kieron Esad Ribic Guiu Vilanova

 


Kolejny komiks o Przedwiecznych na polskim rynku. Mieliśmy absolutną klasykę w pięknym tomie „Przedwieczni: Gdy bogowie kroczą po ziemi”, mieliśmy świetny, mimo że to Gaiman odpowiadał za scenariusz, album, nomen omen, „Przedwieczni” (po raz pierwszy wydany w 2008 roku i stanowiący pierwszy solowy komiks z ich przygodami, chociaż wcześniej też się u nas pojawiali, choćby w latach 90. w „Avengers: Ex Post Facto”, gdzie przedstawiona była skrótowo geneza tych postaci). Teraz mamy serię w wykonaniu nieszczęsnego Gillena i z tych wszystkich wymienionych albumów ten jest najsłabszy. Co nie zmienia faktu, że wciąż, o dziwo, to kawał fajnego komiksu, który prowadzi nas do wielkiego eventu, jakim będzie „Sądny dzień”.



Największa zaleta tego tomu? Definitywnie ilustracje, Ribic zawsze dobrze robi oczom, jego szkicowane, charakterystyczne, ale znakomicie podkręcone kolorem prace mają klimat, masę realizmu i świetnie wyglądają – tak po prostu. Guiu Vilanova na tym tle wypada strasznie blado i kiepsko, ale nie dla niego sięga się po ten album. Tak, jak i nie dla scenariusza, chociaż ten, jak na Gillena, jest zadziwiająco przyzwoity.

Pomysł na opowieść jest prosty – ktoś zabija jednego z Przedwiecznych, a śledztwo odkrywa szokująca prawdę. Było już tyle razy, że nie będę próbował liczyć. W „Strażnikach” zginął bohater i śledztwo prowadziło do zaskakujących odkryć, które wywracały wszystkim do góry nogami. W „Kryzysie tożsamości” ktoś zabił żonę jednego z bohaterów, co – uwaga – prowadziło do odkrycia sekretów, które wstrząsnąć miały wszystkim. Itp. itd. Tu nie jest wiele inaczej, za to gorzej, niż w powyższych opowieściach, bo jednak, choć sama akcja jest całkiem fajna, to już to, jak Gillen pisze trąci sztampą i mocno zachowawczym, poprawnym, ale pozbawionym większego wyczucia wykonaniem.


 


Poza tym nie ma tu wielkich zaskoczeń czy rewolucji. Ja wiem, że potencjalnie to wszystko jest, że jest rewolucja i są zwroty akcji, pozorne zaskoczenia, ale jakoś to nie zaskakuje i nie powala na kolana. Całość jest udanym przedsięwzięciem, nie przeczę, ale zarazem bardzo zachowawczym i nie wykraczającym poza inne tego typu historie. Czyta się to szybko, czasem chaotycznie, czasem z przeciągniętą fabułą, a jednak lekko, przyjemnie ale wszystko da się streścić w kilku słowach. Poznać jednak warto, bo i tak to niezły komiks. I stanowi wstęp do największego eventy Marvela od kilku długich lat, a ja jakoś za takimi wielkimi wydarzeniami jednak się stęskniłem.

Księżycowy pył Arthur C. Clarke

Arthur C. Clarke to nazwisko, które kojarzy się z wizjonerskim science fiction, opartym na solidnej wiedzy naukowej i zarazem pełnym rozmach...