poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Rafał Kosik Felix, Net i Nika


FNiN. Książka? Film? Dodatki pokroju notatnika? Wszystko to, ale przede wszystkim fenomen. Bo Kosikowi udało się to, co w zasadzie niemożliwe – w czasach, w których młodzież coraz mniej czyta, stworzył wielki hit, który na rynku jest od dokładnie 20 lat i wciąż ma się świetnie. Teraz wyszedł nowy, jubileuszowy tom i chociaż jest inaczej, nadal jest dobrze.


 


Losy serii są, jakie są. W 2004 roku ukazał się jej pierwszy tom, który miał być tomem jedynym i była to rzecz specyficzna. Raz, że fabuła i bohaterowie to taki trochę swojski „Harry Potter” – bardziej SF, bardziej technologicznie, niż fantasy czy urban fantasy, ale wspólnych punktów miało to tyle, że nie dało się nie dostrzec podobieństw (a tu nasuwa się pewna parabola, bo przecież Rowling, na tym samym schemacie budując opowieść, stworzyła hit i fenomen, który przywrócił wiarę w to, że młodzi jeszcze będą czytać, gdy wszyscy wieszczyli upadek czytelnictwa). Poza tym było to połączenie krótkich historii, opowiadań właściwie, splatających się ostatecznie w powieść.


 


A potem były kolejne, Kosik miał takie tempo, że do roku 2012 powstało dziesięć książek i film, seria zgarnęła nagrodę od PS IBBY (Mały Dong „Dziecięcy Bestseller roku 2007”), jak podaje wikipedia i nie zwalniała tempa przez kolejne trzy lata, zanim chyba dopadło autora zmęczenie materiału, bo na kolejne tom czekali czytelnicy aż trzy lata, a na jeszcze następny cztery. Raz, że to wyczyn naprawdę konkretny, bo w takim tempie wypuszczać hity i trzymać ich poziom mało kto potrafi, dwa, że ten nakręcony film to coś niezwykłego, bo nawet teraz fantastyka z efektami specjalnymi jest rzadkością, a wtedy to już w ogóle niemal się nie zdarzała, co świadczy tylko o popularności i potencjale serii.


 A seria jest po prostu świetna. Największym jej plusem wprost bajeczna wyobraźnia pisarza. Jednocześnie swoje wyobrażenia przedstawia tak, że wierzymy w każde jego słowo. Dla młodego czytelnika, ważnym aspektem może także być ciekawie i zabawnie przedstawione życie uczniowskiej braci.

Nie ma co, to jedna z najświetniejszych serii dla młodszych czytelników jaka powstała. Przyjaźń, miłość, fantastyczne przygody. Dodatkowo autor puszcza oczko do starszego czytelnika, nawiązując do różnego rodzaju postaci, czy wydarzeń z szeroko pojętej popkultury. Tylko czytać, nikt nie powinien się nudzić podczas lektury, to pewne. A najlepsze tomy, takie jak dwutomowy „Felix, Net i Nika oraz Świat Zero” czy „Teoretycznie Możliwa Katastrofa” pokazywały po prostu mistrzostwo w opowiadaniu historii. Świetne pomysły, nieważne czy Kosik idzie w klimaty cyberpunku, podróży w czasie, przygodowej akcji rzucającej bohaterami po całym świecie, alternatywnych rzeczywistości (ciekawe ukazanie Polski, której losy potoczyły się inaczej) czy horroru, świetnie odnajduje się w tym wszystkim, wypełnia to faktami, ciekawostkami i wiedzą, a jednocześnie robi to szybko, lekko i przyjemnie, ale bez infantylności, która odrzuciłaby dorosłego odbiorcę. 

A najnowszy tom to eksperyment, bo Kosik co prawda napisał, ale tylko jeden długi tekst, reszta to opowiadania zrobione przez fanów. I wiadomo, najlepsze jest to, co kosikowe i tego się nie da inaczej określić, ale wybrano tu teksty naprawdę na poziomie, dostarczające przyjemnej rozrywki dla każdego. Więc warto. Warto ten tom, warto całą serię no i warto każdą książkę i opowiadanie Kosika, bo on ma tego więcej – jak znajdował czas, na pisanie wszystkich tych innych dzieł i „FNiN”, a jednocześnie jeździł po świecie i zajmował się tym i owym, nie będę nawet próbował zgadywać. Ważne, że każdym z nich nas zachwycał, a „FNiN” chyba najbardziej.



 

Heroes Reborn. Odrodzenie bohaterów. Najpotężniejsi obrońcy Ameryki Jason Aaron, R. M. Guéra i inni

 


Aaron znów  robi to, co od lat potrafi najlepiej – a może najgorzej – bierze czyjeś pomysły, nieco przerabia i sprzedaje jako coś nowego. Efekt? Wtórność, nuda i spory zawód, bo temat samograj, a u niego zmienił się w kicz i tandetę.


O komiksie możemy przeczytać, że: 

Wyobraźcie sobie świat bez Avengers. Tony Stark nigdy nie zbudował zbroi Iron Mana. Thor jest ateistą, który gardzi magicznymi młotami. Wakanda uchodzi za mit. Kapitana Ameryki nie odnaleziono śpiącego w lodzie… Zamiast nich naszego świata strzeże Amerykański Szwadron Sztandarowy, do którego należą: Hyperion, Blur, Doktor Spektrum, Power Princess i Nighthawk. Tylko dlaczego Blade, łowca wampirów, jako jedyny pamięta, że ten świat nie zawsze był taki jak dziś? Czy uda mu się odnaleźć innych nie-Avengers i przywrócić go do poprzedniego stanu? 


Aaron wziął event z lat 90., jego główną oś fabularną i skondensował zmiany, pospieszył wszystko, a jednocześnie pokazał, że nie miał na to pomysły. Każdy rozdział to usilne wydłużenie opowieści, byle jeszcze nie nastąpił bardziej niż oczywisty finał z równie oczywistym wyjaśnieniem kto za tym stoi. Wrzuca tu Aaron momenty kradzione zewsząd – ze słynnych fabuł Marvela i DC – podlewając sosem postaci, które zostały skopiowane skąd się dało (Liga Sprawiedliwości), ale mimo charakterystycznych cech, okazały się pozbawione charakteru. Wszystko tu jest naciągane, grubą krechą kreślone i nużące. I nie za dobrze narysowane. Nawet mistrzowie biorący udział w tym projekcie zrobili wszystko jakby od niechcenia, a cała reszta jak zwykle pokazała, że nic wartościowego pokazać nie potrafi. W skrócie: komiks, po który sięgać nie warto, nawet jeśli należycie do tych czytelników czytających wszystkie eventy Marvela.

Co to za Smerf Tebo

 


Kolejny tom Smerfów „Co to za Smerf” to historia nieco inna, iście szalona i wprowadzająca nieco odświeżenia. Nadal jednak sympatyczna, udana i oferująca to, czego wymagamy od serii.


O komiksie możemy przeczytać, że:

Pewnego dnia w wiosce niebieskich skrzatów pojawia się dziwny Smerf. Nie pamięta, kim jest ani jak się nazywa. Energiczna Smerfetka organizuje wyprawę w nieznane, aby rozwiązać zagadkę przybysza, który stracił pamięć. Śmiałków czekają mrożące krew w żyłach przygody, ale oczywiście nie zabraknie też śmiechu. Jak zwykle dotarcie do prawdy będzie trudne i niebezpieczne, jednak Smerfy wiedzą, że kiedy działają razem, nikt ich nie pokona! 

Co tu dużo mówić – zabawnie, uroczo i z przesłaniem. Tak prezentuje się ten najnowszy album z serii. Właściwie nie z serii, bo to rzecz poboczna, innego autora (wiem, serię też robili różni, ale po Peyo i jego kolegach, cykl przejął syn autora z kolegami, a tu mamy wejście kogoś zupełnie nowego i podchodzącego do tematu swobodnie i po swojemu) i jest inaczej. Ale i zgodnie z tym, co już znamy. Czyli fajnie, przygodowo i dla całej rodziny. Zmiany najmocniej widać w szacie graficznej. Tu jest mocno inaczej, z większą swobodą, szaleństwem, nonszalancją, ale nadal widać z czym mamy do czynienia i miło jest popatrzeć na to wszystko. kto lubi cykl, śmiało może, a nawet powinien. Coś nowego, ale smakowitego.

Batman - Detective Comics: Gothamski Nokturn: Uwertura Rafael Albuquerque, Simon Spurrier i inni


 Nieźle napisany, a narysowany jeszcze lepiej. „Gothamski nokturn” to bardzo fajny powrót Batka do mroczniejszych, onirycznych historii. V i Spurrier robią coś całkiem przyzwoitego i choć nie będzie to Batman, który przejdzie do historii serii, śmiało można sięgnąć, jeśli lubicie postać.


O komiksie możemy przeczytać, że:

Z Batmanem dzieje się coś niepokojącego. Żaden test ani badania nie pomagają najlepszemu detektywowi na świecie ustalić źródła tego przerażającego lęku – jego własnych demonów i nawarstwiających się sygnałów świadczących o tym, że Bruce Wayne się starzeje. Tymczasem prawdziwe demony kryją się w cieniu, gdy starożytna melodia zakłóca nocny spokój Gotham.


Batman i mrok się lubią. Ram V i Batman? Próbowałem parę razy, ale nie do końca moja bajka, inne poczucie estetyki i wyczucie tematu. Niezły jest, ale niezłych jest masa, a ja już chcę czytać tylko to, co naprawdę najlepsze. Spurier i… no cokolwiek, to też nie do końca to, co lubię, bo miewa momenty, ale nie poczuł choćby takiego „Hellblazera”, którego skiepścił mocno, zniechęcając do dalszego czytania serii. przynajmniej mnie. A tu te dwa minusy dały plusa – małego, ale jednak – i ich Gacek fajnie się czyta, jest tu jakiś pomysł, jest jakiś motyw przewodni i zabawa całkiem niezła też jest. Ale i tak liczą się tu tak naprawdę ilustracje, bo Albuquerque pokazał się od najlepszej strony, robiąc kawał wyśmienitej roboty. Nastrój, realizm, klimat… Wizualnie to najlepszy Batman od dawna. I w ogóle jeden z lepszych nowych Batków odkąd serię przestał pisać King. Mam nadzieję, że kolejne tomu dotrzymają mu kroku.

Amazing Spiderman. Porwana sieć Nick Spencer Mark Bagley

  Kolejny tom Spider-Man a w końcu nieco domyka wątek Kindreda. Nieco, bo po tak otwartym zakończeniu, jak mieliśmy ostatnio, można się było...