Patrząc na ten komiks, trudno nie odnieść wrażenia, że DC
trochę nie ma pomysłu na nowe, więc sięga do tego, co już kiedyś było, ale
zbytnio nie wybiło się do mainstreamu. Ekipa horrorowych postaci znana jako
Koszmarne Komando to twór lat 80. (wymyślił go DeMatteis) i bywała to tu, to
tam, a jej ostatnie wcielenie, to widoczne tu, powstało w 2011 roku i od tamtej
pory wystąpiło łącznie w 35 zeszytach, co pokazuje, że zbyt wiele miejsca dla niej
w uniwersum się nie znalazło. Ale to nie znaczy, że rzecz jest przez to mniej
wartościowa. Nie, to naprawdę fajny, nastrojowy komiks. coś dla fanów takich
ekip, jak Synowie Nocy (ci są akurat z Marvela), Night Force czy Justice League
Dark (obie z DC) i tych, którzy lubią komiks i horror.
Potwory DC powracają! Koszmarne Komando zapuszcza się w
najstraszniejsze zakątki uniwersum DC, gdzie odkrywa makabryczne tajemnice i
szokujące prawdy. W tej mrożącej krew w żyłach opowieści powietrze jest gęste
od strachu, pazury są gotowe do ataku, kły błyszczą, a krew leje się
strumieniami. Czy potwory z Koszmarnego Komanda to tylko ohydne maszyny do
zabijania, czy może ostatnia nadzieja ludzkości? Odpowiedź kryje się w cieniu.
Scenariusz komiksu napisał David Dastmalchian („Count Crowley”, „The Suicide
Squad”, „Late Night with the Devil”).
Drużynowa akcja, horrorowy klimat i superhero. Takie rzeczy
czekają na Was w tym albumie. Ogólnie nie jest to jakiś mocny i mroczny komiks,
więc nie spodziewajcie się tego po nim. To horror, jak to horror w okolicach
głównego nurtu Marvela i DC, czyli za ostro być nie może. Ale jest dynamicznie,
lekko, szybko i dość widowiskowo. Fabuła to takie bardziej fantasty, jedynie z
mroczniejszymi nieco tonami, które dodają całości uroku. Jeśli miałbym to
porównać z jakimiś horrorami to nie takimi, które mają straszyć. To coś, jak
kino z przełomu XX i XXI wieku, kiedy kino grozy niby z założenia miało ten
element straszny (wilkołaki, wampiry etc.), jednak tylko pozornie, bo skupiało
się na akcji i efektach.
No i ten komiks taki jest. Czyta się go, jak oglądało np.
„Underworld” czy „Van Hellsinga” – lekko, bezrefleksyjnie, bez lęku i napięcia,
ale całkiem przyzwoicie wizualnie. Tu jednak fabuła jest ciekawsza, mniej
kiczowata, wszystko mknie i oferuje sporo fajnych postaci, które odwołują się
do klasyki horroru, ale jednocześnie mają swój komiksowy vibe. Jest tu co
poczytać, ale dialogi nie przytłaczają i nie nudzą. Treść zresztą, jak to w
takich przypadkach bywa, jest sprawą drugorzędną, liczy się rozrywka i dobre
wykonanie. I to mamy.
A to wykonanie najbardziej doceniam od strony graficznej, bo
naprawdę fajnie wygląda ten album. Kreska czysta, i realistyczna, i komiksowo
przerysowana, wyrazista, dynamiczna. Kolor czasem barwny, intensywny, nie tylko
nie ogranicza się do mroku, ale i nie skupia na nim, a jednak wypada to całkiem
do rzeczy. No jak cały ten, ładnie zresztą wydany komiks. Kto te klimaty lubi,
niech śmiało bierze i czyta.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz