wtorek, 30 grudnia 2025

John Constantine. Hellblazer, Tom 3: Trup w Ameryce. Simon Spurrier, Aaron Campbell


 „John Constantine. Hellblazer” Spuriera tom 3. Czyli solidna cegła (prawie 370 stron). Czy warto? A to zależy, jak podobały się Wam dwa poprzednie tomy. Wiadomo, Spurrier nie czuje tak Johna, jak inni scenarzyści – poziomem do pięt nie dorasta Delano, Ennisowi czy Ellisowi – ale z drugiej strony nie kiepści sprawy tak, jak to zrobił swego czasu Taylor, pokazujący, że jednak ze swoimi komiksami powinien nie wychodzić do mainstreamu. Jest więc całkiem przyzwoicie, klimatycznie dzięki fajnym rysunkom i całkiem przyjemnie.

 

Hellblazer powraca w znakomitej formie!
Sen, jeden z Nieskończonych, potrzebuje pomocy Johna Constantine’a. Coś przerażającego zapuściło korzenie w Ameryce i wykorzystuje piasek z sakwy Sandmana, by narzucić swoją wolę całemu krajowi. Nawet w sprzyjających okolicznościach rozwiązanie tego problemu byłoby niemal niemożliwe ─ a tymczasem Constantine jest niemal martwy: jego serce nie bije, a ciało się rozkłada.
Jakby tego było mało, wraz z przyjaciółką Nat i synem Noahem jest ścigany za zabójstwo. Jeśli ma spełnić prośbę Sandmana, będzie potrzebował pomocy Aleca Hollanda, znanego jako Potwór z Bagien. Tylko razem mogą wykorzenić zło, które od dziesięcioleci zatruwa amerykański sen.

 

Jeśli Constantine w Ameryce, to chyba tylko w wykonaniu Azzarello. Poważnie. Tam było odkrywczo, było pomysłowo i mrocznie. Spurirer zaś sprawia wrażenie, jakby bardziej dostosowywał Johna do realiów uniwersum Sandmana, w efekcie wszystko wydaje się złagodzone, mniej kontrowersyjne, ale i mniej poruszające. Pomysłowe? No też mniej. Acz nadal całkiem przyjemnie wykonane, dość mroczne i dojrzałe. Lżejsze, niż klasyczne serie, miejcie to na uwadze, ale wiadomo, to rzecz bardziej dla fanów „Sandmana” niż „Hellblazera” i jako taką należy rozpatrywać.

 

Konkretna ilość stron przekłada się tu na konkretną ilość wydarzeń. Jest tu coś z horroru, dużo fantastyki, zwłaszcza dark fantasy, fajnie wypada wątek z rozkładem Johna, bo takie dokładnie problemów bohaterowi w sytuacji, w której i tak ma ciężko zawsze jest in plus, a przy okazji całość dostarcza sporo treści. Jest niekiedy przegadana, to fakt, czasem można by to było stonować, bo jednak Spurrier nie potrafi tak w kwiecistość, jak Delano, a nawet u niego czasem to męczyło, ale jednocześnie to nie komiks, który łyknięcie w godzinę czy dwie, więc poczytać jest co.

 

A czy jest na co popatrzeć? Tak. Tu nie mam nic do zarzucenia, bo ilustracje są znakomite, klimatyczne, nastrojowe, realistyczne… No jest mrok, jest dobre wykonanie, są wizualne fajerwerki, ale w naprawdę dobrym stylu, a i jest świetne wydanie, niby to tylko strona techniczna, drobiazg, ale jednak pozwalający się lepiej cieszyć ilustracjami.

 

W skrócie: doskonale narysowany, nieźle napisany komiks. Wart uwagi, zwłaszcza jeśli jesteście miłośnikami uniwersum Sandmana. Chociaż i fani Johna też znajdą tu coś dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Koszmarne komando David Dastmalchian, Jesús Hervás

  Patrząc na ten komiks, trudno nie odnieść wrażenia, że DC trochę nie ma pomysłu na nowe, więc sięga do tego, co już kiedyś było, ale zbytn...