niedziela, 12 października 2025

Nowa złowieszczość. Amazing Spider-Man. Tom 2 Wells Zeb McGuinness Ed John Romita Jr.

 


Drugi tom szóstego volume’u „Amazing Spider-Mana” to dalszy ciąg obchodów sześćdziesiątej rocznicy powstania tego bohatera. Z takiej okazji powinniśmy dostać coś wyjątkowego, wybitnego, a jest tom, jak tom. Ale Wells daje się jeszcze na tym etapie poznać z lepszej strony niż jego poprzednik.



Jaki Spider-Man jest, każdy widzi. Od paru lat ta seria lecąca na ogranych schematach, jak samolot na oparach paliwa, liczący, że do lotniska jednak dociągnie. Spencer, poprzednik Wellsa, pisał w sposób żenujący pod względem humoru i nachalnie wtórny odnośnie do fabuł, czego nawet nie ukrywał, a wręcz podkreślał. Wells idzie swoją drogą, nie robi tak eventowych wydarzeń, jak on, ale jednocześnie daje radę coś tam z siebie wykrzesać. Jego pająk, choć dynamiczny, jest pełen wątków przyziemnych i romantycznych i to gra.


Wells tym razem dorzuca tu więcej humoru i żartów i to wypada już nie tak fajnie, ale w połowie album zyskuje fabularnie i coś zaczyna się dziać. Mniej postaci, więcej wnikania w nie, próba zbudowania nowego statusu quo. No jest nieźle, dynamicznie, przyjemnie, prawie bez gadania, za to z fajną dewastacją postaci i drobiazgów otoczenia. A w tej dewastacji wspiera scenarzystę i postacie Romita Jr., który takie rzeczy potrafi, jak mało kto. Jego kreska, prosta, cartoonowa, grubo ciosana i kanciasta, pełna jest dynamiki i wizualnej rozwałki. Wspierany przez dobrych kolorystów fajnie robi naszym oczom, a druga połowa albumu w wykonaniu McGuinnessa też jest niczego sobie, nawet jeśli za ekspresyjna i w ogóle, też wypada nie najgorzej i nie sprawia zawodu. 

Ergo? Kto lubi Spidera, śmiało może. Lekka, prosta, niewymagająca rozrywka, która jednak pewien urok ma. A ze wisi nad tym wciąż wątek tajemnicy tego, co wydarzyło się pomiędzy serią „Beyond”, a poprzednim tomem, chce się dowiedzieć, co będzie dalej.

Pingwin. Batman Arkham Bill Finger, Bob Kane i inni



 „Batman Arkham” debiutuje na polskim rynku i jest się z czego cieszyć. Komiksy z tej serii lubię od lat, na amerykańskim rynku jest ich sporo, jedne lepsze, inne gorsze, ale zawsze warte uwagi. A teraz mamy po polsku, na razie „Pingwina”, ale zawsze coś. A w środku przekrój przez najważniejsze komiksy od nim od samego początku ich wydawania, czyli dla każdego coś miłego, bo i fani klasyki, i nowszych dzieł, znajdą tu coś dla siebie.

„Batman Arkham” to, nie mylić z komiksami związanymi z grami o tym samym tytule, seria tematycznych antologii zbierających komiksy z różnych okresów, poświęcone danemu łotrowi. Wśród nich na rynku amerykańskim wyszły albumy skoncentrowane wokół Poison Ivy, Man-Bata czy Ra’sa al Ghula. I jest tam masa świetnego materiału, czasem bardziej kompleksowego, czasem mniej, wiadomo, dany wróg przewija się przez dekady w różnych historiach, czasami całkiem długich i nie sposób zmieścić wszystkiego, co ważne w jednym tylko albumie, ale te antologie starają się zebrać to, co najważniejsze i najlepsze, a jednocześnie krótkie. I tak mamy debiuty, genezy i kamienie milowe, które wyznaczają kierunki postaci i rozwijają je same.


I dokładnie taki jest „Pingwin”. Jest tu wszystko, czego potrzebujemy, od debiutu Pingwina w 1941 roku, po bardziej współczesne rzeczy. Najwięcej tu klasyki z lat 80 i 90, pisanej i rysowanej przez prawdziwych mistrzów. Jest pomysłowo, klimatycznie i po prostu znakomicie. Historie są zwarte, zamknięte w ramach jednego czy dwóch zeszytów, ale treściwe, choć jednocześnie nieprzeładowane. Do tego mamy prawdziwą magię rysunków, z genialnym Normem Breyfoglem, którego polscy czytelnicy poznali dzięki „Batmanom” od TM-Semic w latach 90 i pokochali, jak mało którego z artystów, na czele.

Spora ilość stron i fajne wydanie dopełniają całości. Dobra, różnorodna rzecz, idealna do poznania Pingwina (i Batmana także), a jeszcze doskonalsza jako dopełnienie batmanowej kolekcji. Oby więcej było takich albumów na polskim rynku.

Batman: Joker: Rok pierwszy Giuseppe Camuncoli, Jorge Jimenez, Chip Zdarsky, Jorge Jimenez i inni

 


Kiedy sięgnąłem po czwarty tom Batmana od Chip Zdarsky’ego, byłem już oswojony z tym, że jego wizja Mrocznego Rycerza nie jest typową, prostą opowieścią o bohaterze w pelerynie. Zdarsky od początku prowadzi Bruce’a Wayne’a w stronę psychologicznego labiryntu – miejsca, w którym walka toczy się nie tylko na ulicach Gotham, ale przede wszystkim wewnątrz niego. „Joker – Rok pierwszy” to kulminacja tej drogi: historia, w której Batman mierzy się nie tyle z arcywrogiem, ile z samym sobą.



Joker w tym tomie nie jest wyłącznie klaunem-mordercą, którego znamy z klasycznych opowieści. To bardziej prowokator, katalizator chaosu, ktoś, kto sprawia, że Batman musi zadać sobie pytania o własne granice. Zdarsky dobrze rozumie, że Joker działa najmocniej wtedy, gdy nie wali pięścią w stół, ale gdy patrzy w oczy i zmusza do myślenia: „a co, jeśli tak naprawdę różnimy się tylko jednym krokiem?”. To napięcie, ta cienka linia między nimi, jest tu wyczuwalna w każdym dialogu i każdej scenie. Ale największe wrażenie zrobił na mnie wątek Zur-En-Arrha – tej alternatywnej, wypaczonej persony Batmana, która przebija się przez pancerz kontroli i sprawia, że Bruce staje się własnym najgorszym przeciwnikiem. To już nie historia o walce ze światem, tylko o walce z własnymi demonami. I powiem szczerze – to uderza bardziej niż najlepsza bójka z gangiem Red Hooda. Bo tu Batman jest po prostu facetem, który powoli traci grunt pod nogami, a jego obsesja, samotność i poczucie winy kładą się na każdej stronie niczym cień.


Komiks jest mocny także graficznie. Jiménez, Camuncoli i Sorrentino tworzą razem wizję Gotham, która potrafi być zarówno neonowa, jak i duszna, piękna i przerażająca. Są kadry, w których niemal czułem zapach mokrego asfaltu i brudnych zaułków, i takie, które bardziej przypominały surrealistyczny koszmar niż realistyczne miasto. To świetne tło dla historii, w której nic nie jest pewne i gdzie Batman sam staje się swoim własnym labiryntem. Czytałem ten tom z poczuciem, że Zdarsky balansuje na cienkiej linii. Z jednej strony mamy tu sporo wątków – Joker, Zur-En-Arrh, Red Hood, tajemnice przeszłości. Chwilami jest tego aż za dużo i fabuła wydaje się pędzić szybciej, niż można ją w pełni przeżyć. Z drugiej jednak strony, ten chaos pasuje do treści: Gotham to miejsce, gdzie wszystko dzieje się naraz, a Batman nigdy nie ma komfortu „czystej” walki. W tym szaleństwie jest metoda.Dla mnie ta historia była przede wszystkim opowieścią o izolacji. Batman, odcięty od swoich bliskich, od rodziny, od zwykłego poczucia bezpieczeństwa, staje twarzą w twarz nie tylko z Jokerem, ale i z tym, czego w sobie najbardziej się boi. I choć wiele razy już w komiksach widzieliśmy Batmana na krawędzi, tutaj naprawdę czułem, że balansuje na granicy – i że wcale nie jest pewne, czy wróci na jasną stronę.


Nie jest to komiks bez wad – czasami ciężar filozoficznego Jokera przytłacza akcję, a mnogość wątków osłabia wymowę niektórych scen. Ale mimo to to tom, który zostaje w głowie. Może nie jako nowe „arcydzieło”, które stanie obok Zabójczego żartu czy Powrotu Mrocznego Rycerza, ale jako opowieść, która zadaje pytania bardziej osobiste i psychologiczne. Zamknąłem go z poczuciem, że Batman to nie tylko bohater, który bije złoczyńców w mrocznym mieście. To człowiek, który codziennie staje do walki ze sobą. A Joker – ten jego wieczny przeciwnik – jest nie tylko klaunem, ale uosobieniem tego, co w nim samym może pęknąć. I to jest właśnie największa siła tego tomu.

piątek, 10 października 2025

Mordercza pani Shim Jiyoung Kang

 



Kiedy sięgnąłem po "Morderczą Panią Shim", spodziewałem się kryminału albo thrillera z wyrazistą akcją. Tytuł brzmiał jak coś z pogranicza sensacji i noir, więc liczyłem na szybkie tempo i mroczną intrygę. Tymczasem dostałem powieść, która zamiast prostego napięcia serwuje opowieść o desperacji, nierównościach i o tym, jak zwykła kobieta może stać się narzędziem przemocy.

Eunok Shim ma 51 lat. To wdowa, matka dwójki dzieci, kobieta, która w oczach społeczeństwa już właściwie się „skończyła” – nie jest młoda, nie ma kariery, nie ma oparcia w partnerze. Kiedy trafia do agencji „Smile”, która specjalizuje się w „rozwiązywaniu problemów” (a w praktyce – w zabójstwach na zlecenie), jej życie wywraca się do góry nogami. Początkowo miałem problem, by uwierzyć w tę przemianę. Ale Kang pokazuje to stopniowo: małe decyzje, ustępstwa, chwile, kiedy łatwiej udawać, że nic się nie stało. I nagle z „zwykłej pani z sąsiedztwa” staje się kimś, kto potrafi zrobić rzeczy, które normalnie budziłyby odrazę.

To, co mnie zaskoczyło, to ton książki. Spodziewałem się ciężkiego thrillera, a dostałem powieść, która chwilami przypomina czarną komedię. Kang miesza dramat z absurdem – scena, która powinna mrozić krew w żyłach, nagle zyskuje groteskowy wydźwięk. I to działa. Nie pozwala oderwać się od historii, bo wciąż zastanawiasz się: „czy ja właśnie się uśmiechnąłem nad czymś tragicznym?”. Pod tym względem przypomina mi to koreańskie kino – choćby Parasite Bonga – gdzie życie zwykłych ludzi, presja ekonomiczna i absurd codzienności prowadzą do katastrofy.

Najmocniej uderzył mnie wątek syna Shim. On – młody, pełen ideałów, zaczyna pracę w konkurencyjnej agencji. Ona – coraz bardziej pogrąża się w półświatku. To nie jest tylko konflikt rodzinny, ale symbol zderzenia dwóch generacji. On jeszcze wierzy, że można coś osiągnąć uczciwie. Ona już wie, że uczciwość to luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić. Czytając ich rozmowy, miałem wrażenie, że to trochę metafora współczesnego świata – młodzi chcą grać czysto, starsi wiedzą, że system jest tak skonstruowany, że i tak ich oszuka. Przyznam, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: co bym zrobił na miejscu Shim? Facet w jej wieku w literaturze zwykle ma inne role – bywa jeszcze „silny”, „dominujący”, „aktywny zawodowo”. A Shim nie ma żadnego z tych przywilejów. I może dlatego ta książka tak uderza – pokazuje, że desperacja nie ma płci. Że każdy, zepchnięty do narożnika, może sięgnąć po rozwiązania, których normalnie by nie rozważał.

I to było dla mnie najmocniejsze: nie moralny szok, tylko pytanie, ile we mnie samym jest takiego potencjału do złamania zasad, gdyby sytuacja tego wymagała. Książkę czyta się szybko. Jest w niej energia, humor, ale i momenty duszne, które sprawiają, że odkłada się ją na chwilę, żeby odetchnąć. Kang nie daje odpocząć, bo miesza lekkie sceny z ciężkimi. Jednym to się spodoba, inni uznają, że jest w tym chaos. Ja jednak kupiłem ten miks – dzięki niemu historia Shim jest mniej przewidywalna. Mordercza Pani Shim nie jest klasycznym thrillerem, jakiego można się spodziewać po tytule. To raczej opowieść o społeczeństwie, o walce o przetrwanie i o tym, że moralność bywa luksusem. Dla czytelnika szukającego tylko „krwawej sensacji” może być za dużo obyczajowości i groteski. Ale jeśli ktoś chce książki, która zadaje pytania i zostaje w głowie długo po ostatniej stronie – to jest to strzał w dziesiątkę.

Nowa złowieszczość. Amazing Spider-Man. Tom 2 Wells Zeb McGuinness Ed John Romita Jr.

  Drugi tom szóstego volume’u „ Amazing Spider-Mana ” to dalszy ciąg obchodów sześćdziesiątej rocznicy powstania tego bohatera. Z takiej oka...